kair

Czwarty i piąty miesiąc w Kairze. Działo się aż za zbyt wiele!

I nie było wpisu po czwartym miesiącu w Kairze, bo tak jak się spodziewałam… nie wydarzyło się nic barwnego i godnego opisywania. Za to piąty miesiąc był tak szalony, że muszę najpierw przejrzeć zdjęcia na telefonie, żeby niczego nie pominąć! Były koncerty, urodziny, święta, wycieczki krajoznawcze, dużo dobrego i dużo nowego.

POTOP
Czwarty miesiąc w Kairze rozpoczął się na bogato- ulewami i potopem. Spodziewaliście się zobaczyć w Egipcie taką apokalipsę? No właśnie… ja też nie! Wody na ulicach było tyle, że nie mogliśmy się dostać do domu. A jak już w końcu udało się nam przedrzeć przez najbardziej zalany teren (i to na sucho!), to ochlapały nas wszystkie przejeżdżające auta, których kierowcom wydawało się, że metr wody to nic i uda im się ją pokonać bez zalania silnika. Coż, byli w błędzie! Większość aut utknęła i musiała czekać na ratunek beczkowozów z pompami. Akcja trwała całą noc.

A wszystko dlatego, że w Kairze nie ma kanalizacji. Paraliż następuje ekspresowo. Pojawia się szeroki potok, który zabiera ze sobą wszystkie śmieci i utrudnia życie restauratorom i sklepikarzom. Jak przetrwał to nasz pałac? Zastaliśmy zalaną łazienkę i fragment salonu, ale na szczęście bez większych zniszczeń.

OUTING
W listopadzie i grudniu bez przerwy gdzieś wychodziliśmy. Razem czy osobno, ciągle szwendaliśmy się po Kairze. Zdjęć narobiłam tyle, że przestałam nadążać z publikowaniem ich na moich instagramowych stories. Spotykaliśmy się z kolegami programistami, bo Książę uczył się kodowania, a ja dodatkowo kręciłam się po okolicy i odkrywałam zakątki Nasr City. Byłam na cmentarzu koptyjskim, fotografowałam wszystkie swoje ulubione dziwactwa i brzydactwa.

Pewnego wieczoru Książę zabrał mnie na kręgle do wylęgarni bakterii i wirusa. Wiecie, że tutaj żadnego Covida nie ma, prawda? Tłum ludzi, imprezy urodzinowe, balony, wszyscy stoją jeden na drugim i sapią ci w kark. Ja się denerwuję, Książę denerwuje się na mnie, że się denerwuję, itd.

Rozgrywka była przednia. Oczywiście królowa mogła być tylko jedna! A tak serio… jesteśmy w kręgle dość dramatyczni, nie wychodzi na absolutnie nic poza odciskami na dłoniach. Po kręglach los zesłał nam stół do ping-ponga. Grało się nieźle po szkole, godzinami na świetlicy wiejskiej z kolegami. Szkoda, że tak istotne umiejętności odchodzą w zapomnienie i zostałam pokonana. Chociaż miałam momenty!

Od Mikołaja Książę dostał paczkę wypełnioną słodyczami, a ja kotleta z ziemniaczkami. Tak bardzo tęskniłam za polskim niedzielnym obiadkiem! A to była akurat niedziela, więc wszystko się zgadza. Było też zwiedzanie pięknej dzielnicy Korba. Jaka tam jest architektura! A wszystko to dzięki Baronowi Empain i jego wizji budowy Heliopolis. Korba to jedno z moich ulubionych miejsc, bo nie dość, że budynki piękne, to jeszcze udało nam się zrobić sesję przy oldschoolowym kinie i znaleźć sklep z częściami do polskich samochodów. Takie smaczki za granicą zawsze mocno mnie cieszą.

Po kilku miesiącach jęczenia Książę w końcu miał gest i zabrał mnie na Wieżę Kairską. Ja od początku wiedziałam, że będzie to kiepska przygoda, bo powietrze nad miastem było tego dnia brunatne, ale z uśmiechem na twarzy pozwoliłam się zabrać na ekskursję. Widoki miały być cudowne i w jakimś stopniu były, bo Kair i Nil robią na mnie zawsze niesamowite wrażenie, ale nie było widać piramid! A to była główna misja, po tym jak Kamiszka wysłała mi swoje doskonałe zdjęcie z wieży. Wykupiliśmy za to pakiet lornetkowy, więc udało się chociaż zobaczyć zarys cytadeli.

Będziemy ten dzień miło wspominać, bo na szczycie wieży powstała fantastyczna produkcja video, która przez kilka godzin była hitem Instagrama. Bardzo się z tego powodu cieszyliśmy, chociaż 3k wyświetleń to przecież żaden wyczyn. Tacy z nas influencerzy!

WIZA I PRZEDŁUŻENIE POBYTU
Nadeszła wiekopomna chwila! Z (jedynie) dwumiesięcznym opóźnieniem nasza dwuosobowa ekipa udała się z samego rana organizować nową wizę. Miałam już oczywiście przed oczami deportację i same problemy. Szczególnie, że mamy całkowicie lewy kontrakt mieszkaniowy, którego nie mogłam użyć w aplikacji. Liczy się tylko papier oficjalny, potwierdzony notarialnie, ale nasza agencja nie była skora do pomocy. Postanowiliśmy tak czy inaczej spróbować i wybraliśmy się do najcudowniejszego miejsca, zwanego Abbassia, gdzie mieści się urząd paszportowo-emigracyjny.

Internet mówił bardzo dużo, w grupach ekspatów roiło się od szczegółowych poradników typu: wejście dla kobiet po lewej, dla panów po prawej, jedziesz na trzecie piętro, później w lewo, bierzesz numerek, i tak dalej. Niestety, jak to w Egipcie bywa, wszystko wyglądało inaczej. A może i stety, bo aplikację złożyłam w 15 minut i tyle mnie tam widzieli. Odbiór za 3 tygodnie.

Jedyna zagadka, której do tej pory nie rozwikłałam, to kwota, jaką musiałam zapłacić za przekroczenie legalnego pobytu. Tego za co zapłaciłam niestety nigdy się nie dowiemy, bo oficjalna strona internetowa mówi swoje, dziewczyy w Internecie swoje, a na miejscu okazuje się coś jeszcze innego. Awantury wyjątkowo nie robiłam, bo pracownicy urzędu są zaprogramowani do wypowiadania kilku niezbędnych zdań po angielsku i jeżeli zapytasz o cokolwiek innego spoza manuala, odpowiedzi i tak nie uzyskasz. A poza tym miła pani w okienku nie wymagała żadnego kontraktu mieszkaniowego, więc na wszelki wypadek szybko oddaliłam się z miejsca zdarzenia. W razie, gdyby sobie przypomniała, że jednak czegoś brakuje.

STUDIO NAGRAŃ I JUTUBY
Książę miał pewnego dnia kolejne marzenie – będę jutuberem! Skoro tak, to szybki przegląd Internetu i kupujemy sprzęt. Świetnie się złożyło, bo 23.12 przypadały jego urodziny, więc dostał z tej okazji lampę i mikrofon. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie przeoczyła i tak skończyliśmy bez statywu na mikrofon i bez fantomowego zasilacza. Trzeba było wydać drugie tyle, żeby naprawić mój błąd.

Na szczęście Książę tak bardzo cieszył się z prezentu, że od razu przystąpiliśmy do tworzenia. Przemeblowania, czyszczenie ścian i wyższa kombinatoryka musiały oczywiście być, bo nasz pałac nie jest przystosowany do tego typu zabaw.

I tak oto powstał kanał 2ahwet Fo2sh, czyli Coffee Shop, który miał być dedykowany piłce nożnej. Natura Księcia jest jednak dosyć zmienna i szybko zaczął się przekonywać do innych treści. W tej chwili nagrał i zmontował już 6 odcinków- trochę o piłce, jest coś o poezji, a ostatnio opowiada o Gambii. Najważniejsze, że bardzo zajarał się montażem filmów i co odcinek robi postępy.

Założył kanał, założył fanpage, posprzątał na Instagramie i intensywnie działa. A czym w tym bałaganie zajmuję się ja? Przede wszystkim moje porady są zazwyczaj ignorowane, bo ja się nie znam. Poza tym przed każdym nagraniem zajmuję si fryzurą i kręcę loki, jestem odpowiedzialna za zdjęcie okładkowe nagrania i jego obróbką, przygotowuję wszystkie pliki do montażu (tylko dlatego, że kręcimy moim najnowszym telefonem), czasami coś publikuję (głównie, kiedy Książę pada z wyczerpania), wybieram z nim muzykę i oczywiście jestem pierwsza jeżeli chodzi o lajkowanie, komentowanie i udostępnianie.

Mam też bardzo ważną funkcję nadwornego fotografa. Na świecie zaraz i nieszczęścia, a głównym problemem w pałacu jest teraz nadmiar pięknych zdjęć i to, które wrzucić jako profilowe, które na feed, a które na stories. Bawimy się doskonale! A jak powstaje dzisiejszy wpis? W ZESZYCIE. Bo na moim komputerze powstaje kolejne dzieło. Już od 2 dni.

MIĘSNY RAJ
To miejsce zasłużyło na osobny akapit, bo tyle dobroci na raz moje oczy nie widziały już od dawna. W piątek restauracja jest tak rozchwytywana, że wystawia się długie stoły na ulicy, a żeby dostać miejsce, czasami trzeba czekać nawet 2 godziny! My na szczęście mamy znajomości, więc już po 15 minutach siedzieliśmy przy stole, ale szczerze mówiąc nie pogniewałabym się za nieco dłuższe oczekiwanie, bo w El Berens gotowanie odbywa się na świeżym powietrzu. Jest buchający ogień, smażenie wątróbki na żywo i cała ściana obstawiona moimi ulubionymi baranimi ogonkami w cebuli.

Zamówiliśmy tyle, że stół dosłownie uginał się pod ciężarem mięsa. Na szczęście nie miałam pojęcia co jest podawane, bo na hasło baranina zapewne odmówiłabym jedzenia. I tym samym napchałam się jak dzika- jedząc chlebem i palcami, bo o istnieniu widelca na godzinę zapomniałam. To była uczta. Trochę kosztowna, ale raz na jakiś czas trzeba się rozpieścić.

OBYWATELSTWO
Tak kazałam nazywać moją nową wizę, żeby dumnie brzmiało. W końcu udało się ją odebrać! Oczywiście należało udać się do urzędu dwukrotnie, ale ważne, że jest i to na długo, bo aż do maja.

Plotki głoszą, że czasami odmawiają, słyszałam o kobiecie, która zapłaciła kilka tysięcy funtów egipskich za stały pobyt i przez dwa lata chodziła i upominała się o swoje, aż w końcu okazało się, że przy przeprowadzce pewne aplikacje zostały zgubione na ulicy i biedna ekspatka poinformowana została, że „sorry, nie ma niczego, musisz znowu zapłacić i zacząć od nowa gromadzić papiery”. Cyrk! Gdybym coś takiego usłyszała, to już by mnie w tym kraju nie było. A doskonale wiemy, że jeżeli ma się wydarzyć coś złego w urzędzie, na lotnisku czy przy kontroli, to zawsze pada na mnie. Dlatego trochę się obawiałam, że znowu coś będzie nie tak. Jednak tym razem los się do mnie uśmiechnął i jestem szczęśliwą posiadaczką legitki przedłużającej legalny pobyt na terenie Egiptu. W niczym mi to nie pomaga, bo zniża na bilety turystyczne i tak mi się nie należy, ale przynajmniej jest szansa, że obejdzie się bez deportacji.

W nagrodę za wzorowe zachowanie i dołączenie do narodu egipskiego Książę sprawił mi śliczną plastikową choinkę z lampkami, dzwoneczkami i paskudnymi Mikołajami. Nie pozwolił mi jej niestety ubrać, bo on wie lepiej jak powinna wyglądać. Skrytykował mnie, pogonił i zrobił wszystko sam.

URODZINY, ŚWIĘTA I SYLWESTER PO EGIPSKU
Na urodziny przygotowałam imprezę i mnóstwo pysznego jedzenia. Kuchnia zaserwowałam lasagne, krokiety z pieczarkami, sałatkę z kurczakiem i pierogi. Cukiernia dostarczyła ogromny tort z, o dziwo, poprawnym napisem „Sto lat Kochanie”. Przyszli goście, był koncert w wykonaniu solenizanta, wszyscy pili kranówę, a alkohol prawie się zmarnował. Prawie, bo na szczęście ja się nim zaopiekowałam, hehe. Procentów nie było w naszym pałacu już dawno, bo zakup piwa czy najbardziej parszywej egipskiej whisky wiąże się z daleką wyprawą taksówką do dedykowanego sklepu. Nikomu nie chce się jeździć, więc przestaliśmy urządzać nasze słynne Saturday Night Fever.

Na święta Książę stwierdził, że przecież w tym całym Bożym Narodzeniu chodzi o to, żeby siedzieć na kanapie z rodziną, jeść i oglądać filmy. I tak też zrobiliśmy. Bez gotowania i spędzania połowy dnia na zmywaniu naczyń. Poszliśmy na spacer, dostałam parszywy sok pomarańczowy i nagraliśmy kolejny odcinek jutuba.

Dnia drugiego Książę wspaniałomyślnie zaprosił mnie na koncert pod most. KONCERT EGIPSKIEJ MUZYKI PATRIOTYCZNEJ.Co tam się działo! Czułam się jak na propagandowym wiecu. Wszyscy krzyczeli, wymachiwali pięściami i zachowywali się bardzo… yyy… dziwnie? Nawet Książę stwierdził, że to było jednak trochę za dużo, również dla niego.
A po koncercie nastąpił skandal i pierogi zostały wzgardzone. Wjechało pudło burgerów z frytkami i zostałam uprzejmie poinformowana, że to już koniec świętowania i żadnego trzeciego dnia nie będzie.

Sylwestra prawie przespaliśmy, bo wszystko było tego dnia przeciwko nam! Pojechaliśmy po alkohol, a tam apokalipsa, tłum ludzi przed sklepem, sklep wygląda na zamknięty, światła pogaszone, ale jednak widać jakiś ruch. Sprzedaż odbywa się na lewo przez kraty. Wszyscy krzyczą, droga zastawiona autami na światłach awaryjnych. Tylko się wkurzyliśmy, więc szybko wróciliśmy do domu na krewetki. A po krewetkach to już tylko śpiączka. Książę został obudzony o 23.59, złożył życzenia, zjadł czekoladę i kazał odpalić Play Station. No już sobie wyobrażam jak bardzo produktywny będzie ten rok!

NOWY ROK, NOWE RZECZY, NOWE MIEJSCA
O poranku dnia drugiego powróciłam do nauki języka arabskiego. Całymi zdaniami na pamięć- taką obrałam taktykę na ten rok. Żeby przetestować moją wiedzę wsiadłam do taksówki i ruszyłam na wycieczkę do Muzeum Egipskiego. Dojechałam bez problemu, nie powiedziałam słowa po arabsku :)

A muzeum? Jemu należy się osobny wpis, bo to przecież potęga, ale biorąc pod uwagę to, że zaczęto już przenosić część eksponatów do nowego muzeum, jest przez to dużo pustych miejsc i gablot. Bardzo mało obiektów ma podpisy, więc zwiedzając samemu nie do końca wiadomo co jest czym, muzeum to totalny rozgardiasz i oldschoolowe stare witryny, kurz unoszący się w powietrzu oraz okropne światło, które uniemożliwia zrobienie porządnych zdjęć.

Ja oczywiście widziałam już sporo, więc nie zrobiło na mnie ogromnego wrażenia. ALE! Pustki sprawiły, że naprawdę przyjemnie spędziłam czas. Nikt mnie nie popychał, nie popędzał, nie przesuwał i mogłam do woli napawać się starożytnym Egiptem. A co najważniejsze- stanęłam twarzą w twarz z samym Tutanchamonem! Jest najpiękniejszy na świecie i warto było zapłacić łapówkę dla zakazanego zdjęcia.

Na początku stycznie wystartowałam też z akcją „Zdjęcie proszę!” Tutaj podziękowania należą się Kamiszce z bloga Kami and the rest of the World oraz Justynie z bloga Do Macedonii za pomoc i burzę mózgów. Na czym zabawa ta polega? Obserwatorzy mojego profilu na Instagramie wybierają miejsce/rzecz/cokolwiek przyjdzie im do głowy. Musi być to jednak coś, co znajdę w Kairze. A ja wypełniam misje. Do tej pory dostałam 24 życzenia fotograficzne.
Niektóre łatwe, bo wystarczyło wyjść z domu, inne wymagają dłuższej wyprawy, ale to nic- ja się świetnie bawię. I nie tylko ja, bo Książę czynnie uczestniczy w moim szaleństwie. W tydzień udało mi się zaliczyć 8/24 zadania. I działam dalej.

Ostatnia rzecz kairskiego miesiąca nr 5 to wycieczka do Pałacu Barona Empain. Jakie to było piękne! Pałac jest jednym z najnowszych turystycznych obiektów w Kairze. Przez wiele lat był ruiną, aż w końcu otwarto go w lipcu tego roku. Turystów zagranicznych jeszcze w nim nie ma, ale lokalsi tłumnie szturmują wejście. Pałac jest niewielki, ale robi ogromne wrażenie i jest bardzo fotogeniczny. Nie ma się więc co dziwić, że na każdym kroku spotyka się egipskich instagramerów i tiktokerów w dziwnych pozach i bliźniaczych outfitach, zajmujących ładniejsze zakątki przez 30 minut w poszukiwaniu idealnego ujęcia.

To tyle z listopada, grudnia i pierwszego tygodnia stycznia! Do usłyszenia niedługo, bo zaraz półmetek kairskiego życia! :)