Bardzo nie lubię planować, za to bardzo lubię niespodzianki i szalone zwroty akcji. Nie lubię się też pakować, więc to też zawsze zostawiam na ostatnią chwilę. Wczesnego wstawania nie będę komentować…
Tym razem nie jechałam sama, a z moimi współlokatorkami, więc był “plan”. Krótki i zwięzły: w sobotę rano ruszamy stopem do Eskişehiru, nie wsiadamy do ciężarówek, szukamy kogoś na Couchsurfingu, nocujemy, zwiedzamy i w niedziele po południu wracamy do Stambułu.
A zaczęło się tak…
Jest sobotni poranek, a w mieszkaniu nie słychać żadnego poruszenia. Wszyscy śpią i nie wygląda na to, że mamy gdziekolwiek jechać. W końcu wybiła 9.00, a wraz z nią z pokoi zaczęły dochodzić odgłosy życia. Trzy dziewczyny w mieszkaniu, jedna trochę się boi i zaczyna się powoli wycofywać z naszego pomysłu, krótka wojna, wymiana argumentów i jednak udaje się ją przekonać. W końcu po 10.00 wychodzimy z mieszkania na śniadanie, kupujemy bułki na drogę i wsiadamy do metrobusu, który ma nas zawieźć na azjatycką stronę Stambułu. Tam wsiadamy do pociągu w kierunku Pendiku.
Pendik
Pendik to niby jeszcze Stambuł, ale w powietrzu czuć, że jest dziko i jakoś tak inaczej. Więcej kobiet w chustach i ceny trzy razy niższe niż w centrum. Ruszamy w kierunku portu, bo tamtędy przebiega główna droga do Ankary. Wyciągam naszą kolorową kartkę z napisem Eskişehir, ustawiamy się na poboczu i czekamy. Dosłownie kilka minut dobrej zabawy, uśmiechów do kierowców i zatrzymuje się miły mężczyzna. Jedzie do pracy do Gebze (teoretycznie jest to jeszcze Stambuł), więc po 30 minutach wysiadamy i zaczynamy działać dalej.
Gebze
Zawsze chciałam pojechać do Gebze, bo wydawało mi się, że znajdę tam koniec Stambułu. Bardzo chciałam mieć zdjęcie ze znakiem Istanbul niestety dotarcie tam komunikacją miejską było tak skomplikowane, że w końcu się poddałam. W Gebze nie ma niczego, jest za to ogromna autostrada, którą zasuwają przeważnie ciężarówki. Jako, że w Turcji przepisy ruchu drogowego nie istnieją, jedna taka właśnie ciężarówka zaczęłam po nas cofać na owej autostradzie, ale przecież umówiłyśmy się, że do ciężarówek nie wsiadamy, więc trzeba było się tego trzymać. Łapanie stopa w Gebze zajęło nam troszkę więcej czasu, ale w końcu się udało. Przemiła pani wiezie nas do Izmitu. Jedziemy klifem wzdłuż morza Marmara, w oddali widać Bursę i Yalovą. Pani nie zna angielskiego, bardzo się stara, ale niestety nie wychodzi. W końcu dojeżdżamy do Izmitu. O dziwo pani nie zatrzymuje się przy autostradzie tylko wiezie nas dalej. Okazuje się, że aż do samego dworca autobusowego. Ups, chyba się nie zrozumiałyśmy.
Izmit
Wysiadamy lekko zaskoczone, bo przecież tracimy czas, a chciałybyśmy jak najszybciej dotrzeć do Eskişehiru. Pani nie zwraca na to uwagi i ciągnie nad do środka budynku dworca. Chodzimy w kółko, pani z pasją wypytuje o coś pracowników dworca. Nie wiemy o co chodzi, nie docierają do nas nawet trzępki rozmów. W końcu zagadka zostaje rozwiązana… dostajemy w prezencie trzy bilety autobusowe! I to nie byle jakie, bo na autobus dla VIPów. Jesteśmy w wielkim szoku. Tymczasem pani wycałowuje nas na pożegnanie i szybko odchodzi. Do autobusu mamy trochę czasu, więc idziemy na krótkie zwiedzanie. O godzinie 16.30 wyruszamy. Wyprawa stopem przekształca się więc w ekskluzywną wycieczkę autobusem, na którego pokładzie są wbudowane mini telewizory z filmami, muzyką i grami, podają też napoje i jedzenie.
Eskişehir
O godzinie 19.00 docieramy na dworzec główny w Eskişehirze. Tam czeka już na nas nasz couchsurfingowy host Emre. Fajny z niego gość, od razu czujemy, że ten weekend nie będzie zmarnowany.
O tym co się działo w Eskişehirze, i o tym, jak poradziłyśmy sobie w drodze powrotnej napiszę w kolejnych postach :)