Jeden z erasmusowych przedmiotów współlokatorki niespodziewanie obrodził w nowe znajomości, o które w naszej szkole było baaardzo ciężko. Angielski nie był najmocniejszą stroną tamtejszych studentów, podstawy jakiejkolwiek kultury też zostały jakoś pominięte, chłopcy widząc europejkę chcieli tylko jednego, a dziewczyny z zasady nie odzywały się tylko wytykały nas palcami. Pamiętam do tej pory, jak w pewien poniedziałek po zajęciach Zuzka przybiegła uradowana z informacją, że znalazła dla nas “fajną ekipę”. Ekipa przybyła z Korei i jeszcze w tym samym tygodniu zjawiła się u nas na wspólnym gotowaniu.
5 osób w kuchni wielkości 3 m2 i 3 dania na kolację – koreańska zupa z rwanymi kluskami, koreańskie pizze z patelni oraz polskie racuchy z jabłkami polane miodem. Gotowanie trwało wieki, z jedzeniem uwinęliśmy się w kilkanaście minut.