Na Londyn!
Wtorek, 18.11.2014 r., wczesne godziny poranne, lot, kierunek – Londyn. Sezon w Bodrum (na szczęście!) się skończył, 3 tygodnie wakacji w Polsce i trzeba było ruszać dalej. Cel wyjazdu? Rozmnożenie miliona monet i bilet do Indonezji, gdzie stacjonuje obecnie moja siostra!
Londyn na pierwszy rzut oka jest bardzo fajny, ale miłości pomiędzy nami raczej nie będzie… tureckie wychowanie nauczyło mnie spokojnego życia, bez pośpiechu i gonienia za wszystkim, a tutaj każdy gdzieś biegnie. Na dodatek wszystko jest inaczej, co niesamowicie mnie wkurza, bo woda z osobnych kranów albo mrozi albo parzy, a proste płacenie zajmuje mi 10 minut, bo ślepota nie pozwala mi doczytać nominałów, a głupota nie pozwala zapamiętać kształtów i rozmiarów monet. Dlatego wzięłam się na sposób i płacę tylko banknotami. Sprytnie, nie?Powoduje to ogromne przeładowanie, a co za tym idzie – zmęczenie, bo ciężar mojego portfela i torby rośnie w zastraszającym tempie, a monety, ku radości zgromadzonych, wypadają mi z każdej możliwej dziury/kieszeni. Cieżko mi również zrozumieć brytyjskie kluchy. Kończy się to zazwyczaj tym, że rozmawiamy z lokalsami na dwa zupełnie różne tematy. Albo pytam ich trzykrotnie co oni właściwie mówią. Albo zgaduję o co im chodzi i liczę na szczęście.
Dzielnica Leyton również nie jest spełnieniem moich marzeń. Wszechobecne niecenzuralne słownictwo w języku polskim powoduje, że chcę się zapaść pod ziemię, a odległość od centrum jest co najmniej nieprzyzwoita. Za to tanio! I mocno turecko!
Ciężko z tą naszą miłościa, ale piwo i puby trochę podtrzymują mnie na duchu :)