Chociaż tytuł posta to w dalszym ciągu Kumkapı, niestety jest to lekkie przekłamanie, bo oto docieramy do samego Sultanahmetu. Na południe, tuż za Błękitnym Meczetem, schodząc trochę w doł, można znaleźć kolejny fragment murów. Nie wiem dokładnie jak się ta część nazywa i z których lat jest, ale są poteżne i o wiele wyższe od tych w ostatnim poście. Oczywiście w jeszcze gorszym stanie. Na szczycie wybudowana jest szkoła – Liceum Sultanahmet, a zaraz obok kraniec murów zamykają płoty i metalowa siatka, bo zrobiono tam boisko szkolne i na zabytku dzieciaki grają w piłkę. Oprócz wykorzystania w szkolnictwie mur służy jeszcze w trzech celach: jako składowisko śmieci, miejsce pozbywania się szczeniąt lub schronienie dla stambulskich kotów.
Nie mogłam odpuścić wejścia na mury, więc z misją znalezienia furtki/schodów trzeba było dojść aż na Hipodrom. Tam budynek obok budynku, żadnej przestrzeni, więc poszłam dalej, obrażona na budowniczych i w zasadzie cały świat, minęłam Hipodrom i skierowałam się na zachód. A na zachodzie bez zmian. Historia kończy się jednak pozytywnie, bo przypadkiem trafiłam do wcześniej wspomnianego liceum, uśmiechnęłam się do ochroniarza i weszłam zrobić kilka zdjęć.
Mała Hagia Sophia też załapała się na zdjęcie.
Ze szkoły dalej na zachód – do meczetu Jusufa Paszy.
Zwiedzanie tego meczetu było ciężkim zadaniem, bo już przy wejściu zaatakowały nas grające w piłkę dzieci. To za rączkę złapały, to piłkę kopnęły, skradały się, żeby przestraszyć i wyśmiać, ochoczo zaczepiały po angielsku. Tureckie dzieci mają to do siebie, że niczego się nie boją i odważnie podchodzą do każdego – szczególnie do obcokrajowca.