Końcówka maja. Jeden z bardzo ciepłych weekendów, który postanowiliśmy spędzić w “dzikiej Azji”. W dalszym ciągu jest tam mnóstwo pięknych miejsc, których nigdy nie udało mi się zobaczyć, bo właśnie ta wschodnia strona Stambułu ciągle jest dla mnie obca i jakoś nie mam chęci na podróże w tamtym kierunku. Całe szczęście czasami jestem do tego przymuszana i koniec końców, kiedy docieramy na miejsce, płaczę ze szczęścia na widok innej części miasta i nowego odcinka Bosforu.
Tym razem całą grupą zapakowaliśmy się do autobusu. Po kilkudziesięciu minutach, zlani potem, wysiedliśmy przy osiedlu bardzo drogich willi zwanych yağlı. Trzeba je było minąć, żeby dotrzeć do Bosforu. Wysokie mury i budki strażnicze ciągnęły się bardzo długo, aż w końcu dotarliśmy. Wybrzeże zastawione jest restauracjami i dziwnymi budynkami, można usiąść i zjeść słynny w tej dzielnicy jogurt. Woda tradycyjnie trochę śmierdzi, ale widok na drugi most rekompensuje ten “lekki” dyskomfort.
Z tego miejsca odpływają też motorówki, które kursują z jednej strony cieśniny na drugą. Można się wpakować na pokład i w ciągu 10 minut być w Parku Emirgan lub na Bebeku.
Kanlıca Sahil
Wybrzeże opuściliśmy samochodami z kolegami. Zabrali nas wysoko, na wzgórze, do cholernie drogiej restauracji, z takim właśnie widokiem- jednym z lepszych jakie w tym mieście widziałam. Widok widokiem, ale ceny w restauracji wprawiły mnie w zły humor i do końca dnia nie mogłam się otrząsnąć.
Güzelce Hisar
Z Güzelce Hisar pojechaliśmy jeszcze wyżej – do wielkiego parku, w którym spędziliśmy mnóstwo czasu (w końcu trochę natury i świeżego powietrza!), żeby później dotrzeć do punktu widokowego, z którego dokładnie było widać İstinye- moją śniadaniową miejscówę (czasami w niedzielę jadam na bogato).
W najbliższym czasie nie będzie nowych zdjęć, bo muszę się uporać z zaległościami. Nie zdziwcie się więc na widok śniegów, płaszczy i łysych drzew. Chronologia wróci kiedyś do normy.