Stosunki z tureckimi nauczycielami

Stosunki z tureckimi nauczycielami

Wczoraj dostałam kolejne zaproszenie do znajomych na Facebooku. I jak to w Turcji bywa, nie miałam pojęcia od kogo. Zaproszenia od facetów przychodzą co najmniej 4 razy w tygodniu. I tym razem imię nic mi nie mówiło, nie potrafiłam nawet określić czy jest to imię męskie czy żeńskie, więc wylogowałam się i o tym zapomniałam. Dzisiaj niespodziewanie przyszło olśnienie, przeszukałam całą pocztę i znalazłam odpowiedź: to przecież moja turecka nauczycielka! Widziałam się z nią może trzy razy, zajęcia prowadziła po turecku i nie musiałam na nie chodzić, za to moją pracę końcową oceniła na AA, więc zaliczyłam ją grona moich ulubionych pań z uczelni :)

I tak właśnie to zaproszenie przypomniało mi, że w tym kraju stosunki student-wykładowca są całkiem inne niż u nas… i całkiem fajne! Wiele razy słyszałam, jak ktoś określał nauczyciela słowem „przyjaciel”, „brat” czy „siostra”. Poklepywania po ramionach nie mają końca, a zostawanie dłużej po zajęciach, żeby poplotkować też jest na porządku dziennym. Nauczyciele dodają Cię do znajomych i aktywnie uczestniczą w życiu towarzystkim na Twoim profilu.

W pierwszym semestrze zdarzyło mi się wymieniać smsy z panią prowadzącą. Nie mogłyśmy się dogadać w sprawie zaliczenia, ona była ciągle zajęta, więc w końcu zaczęła pisać wiadomości. Młoda była, postępowa, więc nie powinnam się dziwić, ale jednak był to mój pierwszy raz. Plus dla doktor Beyzy!
Kolejny szok nadszedł wraz z mailem, w którym pani doktor wysłała mi notatki. Treść wiadomości: „Moja droga, przesyłam Ci tłumaczenia materiałów na egzamin. Zadzwoń jak je dostaniesz. Całuję, I.” Żadnych „szanownych pań”, żadnych „poważań” i co najważniejsze, żadnych dopisków MGR przed imieniem. Całkowity luz, a luz to ja akurat lubię bardzo.
Całkiem niedawno dowiedziałam się, że mój turecki kolega spotykał się z dwiema swoimi nauczycielkami. Takie rzeczy w Turcji? Niemożliwe! – pomyślałam. A jednak! Ta historia tak dodała mi odwagi, że sama postanowiłam zaprosić na randkę swojego doktora. Niestety, chyba za bardzo się mnie boi albo wstydzi, nie wiem, w każdym razie poległam.
Z kolei jakieś 2 miesiące temu poszłam na randkę. Wszystko miło, zajadamy się bułkami, w pewnym momencie pada pytanie:
– „Chcesz poznać moją nauczycielkę?”
– „Yyyy, a po co?”
– „A bo ona jest dla mnie jak siostra i chcę, żeby Cię poznała. Jedz szybko i idziemy. Zadzwonie do niej, że jesteśmy w drodze do jej biura”.
I tak właśnie trafiłam do biura nauczycielki, gdzie po grubszym obcałowaniu poruszone zostały wszystkie tematy – od rodziny, finansów, po choroby i śmierć.

To takie pozytywne przykłady z życia wzięte. Na pewno zależne od kultury, może trochę od wieku nauczycieli. Chciałabym trafiać częściej na bezproblemowych i przystępnych ludzi.

Niech mi ktoś teraz tylko powie, czy miał podobne doświadczenia w Polsce?