7 tygodni płaczu i czekania na upragnioną wizę. 2 wyjazdy do Warszawy. Godziny wydzwaniania do ambasady. I dzisiaj, pamiętnego dnia 1.lipca 2014, dzień przed moim wyjazdem do Polski, wszystko przepadło.
Co trzeba zrobić, żeby pozbyć się wizy? Oto krótki poradnik!
– Zaraz po przyjeździe do Turcji umawiasz się na randkę z policją. Dniami i nocami czekasz i sprawdzasz, czy przypadkiem nie pojawiają się nowe wolne miejsca. Żeby nie zapomnieć ustawiasz sobie stronę http://e-randevu.iem.gov.tr/yabancilar/dil_sec.aspx jak stronę startową i zamiast sprawdzania facebooka z samego rana sprawdzasz dostępność dat.
– W końcu pojawia się upragniony wolny termin! Zasuwasz więc z wypełnianiem elektronicznego podania, bardzo szybko, bo ktoś po drugiej stronie Stambułu również próbuje się zameldować, kto pierwszy ten lepszy, więc musisz się spieszyć.
– Uf, udaje się wypełnić i wydrukować podanie! Dopiero teraz następuje chwila relaksu i masz czas na dokładne sprawdzenie. I co? No, jak to co!? Twoje nazwisko To Muszyska, a ostatni raz granicę Turcji przekraczałeś w 1905 roku! Nie można już dokonać żadnej zmiany, więc w pośpiechu udajesz się na posterunek policji, gdzie pan mundurowy stwierdza, że NO PROBLEM, kreśli wszystkie błędy i dosłownie każe spadać. Chociaż jeden „noproblem” z głowy.
– Data oficjalnej randki to 1.07.2014, godzina 9.30. Wszystkie (tak Ci się tylko wydaje, haha!) potrzebne dokumenty wymienione są na podaniu: 4 zdjęcia, paszport, kopia paszportu i wizy, kopia starego ikametu, list potwierdzający cel Twojego pobytu w Turcji, wypełnione podanie, ubezpieczenie zdrowotne i zaświadczenie o dochodach.
– Ale przecież nie będziesz czytać tych wytycznych! Tyle razy stałeś już w kolejce na policji, pewnie wszystko będzie tak jak zwykle.
Niestety nie było. I to nawet nie przez moją ignorancję, bo dostałam szansę naprawienia swojego błędu.
Podanie było, zdjęcia były, kopie paszportu, wizy i starego ikametu również. Miałam specjalne potwierdzenie od ubezpieczyciela, w języku angielskim, że moje ubezpieczenie obejmuje Turcję – WIELKIMI LITERAMI, żeby nie pominęli! Jedyne, czego zabrakło to potwierdzenie zarobków.
I tak, po 45 minutach stękanie po turecku, siedzenia ze słownikiem i dyskusji okazało się, że raczej powinnam sobie pójść do domu.
– Moje zarobki niekogo nie interesowały, bo zapragnęli dowodu, że mam 6000$. Tak po prostu, bez niczego.
– Moje ubezpieczenie się nie spodobało, bo słowo TURKEY nie jest wystarczające. Marsz do notariusza.
– Moja wiza się nie była zbyt fachowa, bo było na niej słowo, którego nie można było nigdzie zakwalifikować.
– A na koniec flirtujący pan policjant znalazł jeszcze jeden problem – umowa z właścicielem mieszkania. Nie mam mieszkania, nie znam właściciela, okupuję pokój znajomych. Jak mam to niby udowodnić? Przyprowadzić współlokatorów?
Żegnam się z moją wizą jutro ok. godziny 12.00. Kosztowała mnie 252 PLN i była jednokrotnego wjazdu. Wracam jako turystka i znowu będę odliczać moje 90 dni, które mogę spędzić w Turcji przez kolejne 6 miesięcy.