Mój blog stał się jednym wielkim bałaganem. Aktualne posty przeplatają się ze starymi, a te ważne nigdy nie powstały. Ostatnie wyjazdy i zdjęcia zostały mniej więcej uporządkowane, więc pora wrócić do staroci, które grzecznie czekają w kolejce. Na pierwszy ogień idzie Izrael.
Beit Jann jest położone w północnym Izraelu i na dodatek bardzo wysoko- na wysokości ponad 900 metrów. Autobus dyszał i warczał, kiedy próbował nas dowieźć do celu tymi krętymi i wąskimi drogami, a węgierski kierowca siarczyście przeklinał pod nosem.
Cała wioska Druzów wygląda jak zbiorowisko tak samo wyglądających bloków-domków jednorodzinnych
Niektóre posiadłości właściciele pomalowali na szalone, rzucające się w oczy kolory.
Po odwiedzeniu świątyni zaprowadzono nas do najważniejszego miejsca, czyli miejsca od którego wszystko się zaczęło. Tu właśnie znaleziono pierwsze źródło wody.
Każdy odwiedzający musi skosztować krystalicznie czystej wody. Studnia jest oświetlona reflektorem i każdy z zaciekawieniem patrzy jak wygląda ta cudowna woda.
Moment opuszczania wiaderka.
Oto i ona. Bardzo dobra, bardzo zimna i czyściutka. Niewykorzystana resztka wody wraca do źródła- ponoć nie można jej wylewać.
Przed budynkiem, w którym znajduje się źródło spotkaliśmy elegancką młodą damę z tatusiem…
… i starszą panią produkującą pity. Zrobiłam jej dużo zdjęć, ale niestety wszystkie są od tyłu, ew. boku, bo Pani nie bardzo chciała być fotografowana.
Na koniec herbatka z miejscowych ziół w pokoju wyłożonym dywanami. Druzowie mają swoją specjalną, przepyszną mieszankę, którą można u nich kupić za 35 szekli.
Dzbanuszki stoją tu chyba tylko pokazowo, bo herbatkę dostaliśmy od razu w małych szklankach.
Gdzieniegdzie na murkach przy posiadłościach dojrzewały dorodne granaty.