Trzeci dzień świąt Kurban Bayramı.
Na dziesięciu Wysp Książęcych do zobaczenia zostało nam jeszcze…9. Kınılıadę wspominamy bardzo miło, słyszałyśmy dużo dobrego na temat „ostatniej wyspy”, więc z samego rana wynurzamy się z mieszkania z zamiarem złapania promu. Podróż spędzamy na rufie pijąc herbatkę i zajadając się bułkami z oliwkami. Gdzieś w innej części promu gra kapela, tańczy miejscowy zespół, a starszy pan sprzedaje dziwne gadżety. 1,5 godziny i jesteśmy na miejscu. Jestem zauroczona wyspą przez pierwsze 30 sekund. Po wyjściu z portu okazuje się, że nie tylko my postanowiłyśmy pozwiedzać, razem z nami jest tu milion turystów. Straszny hałas, pełno ludzi i masa budek z turystycznymi pamiątkami. Uciekamy bocznymi uliczkami i przez chwilę jesteśmy zupełnie same. Niestety po krótkim spacerze między drewnianymi domami docieramy do głównej ulicy.
Jest prawie tak jak opowiadali nam znajomi, są konie i można wynająć rowery. Z tym, że do koni przyczepione są bryczki, które wożą leniwych grubasów pod największą górę, a na rowery strach wsiąść. Konie wyprzedzają rowery, rowery omijają bryczki, a między tym wszystkim my.
Może nie byłoby tak źle, gdyby nie okrutny smród panujący na wyspie. Każdy wie, że konie nie śmierdzą, ale tak zaniedbane konie nie mają innego wyjścia. Nie dość, że był to naprawdę przykry widok, to jeszcze od unoszących się zapachów dostałam strasznego uczulenia, zaczęła mnie swędzieć twarz i piekły mnie oczy. Z bólem zwiedziłam część wyspy. Będę chciała tam wrócić, ale raczej zimą, kiedy nikt nie będzie miał ochoty na mroźne spacery.