Kolejny tydzień minął bardzo szybko. Głównie w szkole, przy układaniu planów zajęć i całodniowym oczekiwaniu na umówione spotkania. W sobotę, kiedy wszyscy jeszcze spali, wymknęłyśmy się z domu na zwiedzanie. Najpierw jedną (i jedyną) stację funikularem do Kabataşu, a później tramwajem prosto do Starego Miasta Sultanahmet. Tym razem, wyjątkowo prowadził nas książkowy przewodnik, a Ola (oczywiście, ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu) odczytywała nam na głos wszystkie ważne informacje.
Śniadanie zjadłyśmy w mojej ulubionej piekarni przy naszej ulicy. Właściciel już wie, że kiedy przychodzą dziewczyny z Polski trzeba szykować börek i pogace z ziemniakami lub mięsem.
Wszystkie uliczki w okolicy wyglądają podobnie. Wszędzie stoją kolorowe domy i wszędzie wisi pranie.
Po śniadaniu dostałyśmy jeszcze cudowną Baklavę, która okleiła mi włosy na resztę dnia.
Po wyjściu z tramwaju na Sultanahmecie od razu przed oczami staje potężny Błękitny Meczet.
Żeby się do niego dostać trzeba minąć tłum ludzi, fontanny i widoczny poniżej Hipodrom.
Gorąca kukurydza do zjedzenia na każdym rogu. Gotowana lub pieczona.
Pierwsze przymiarki Aleksandry do oprowadzania nas po meczecie.
Obmywanie przed modlitwą.
Błękitny Meczet zrobił na mnie tak ogromne wrażenie, że nie chciałam z niego wyjść. Zaglądałam w każdy możliwy kąt i robiłam setki zdjęć wszystkimi możliwymi obiektywami. Teraz przyszedł czas selekcji zdjęć i nie jestem w stanie tego zrobić, więc zamieszczam ich bardzo dużo. Nie wiem czy ktokolwiek dotrwa do końca, ale ja oglądam te zdjęcia w kółko i za każdym razem znajduję coś nowego i każdy detal wydaje mi piękniejszy niż wcześniej.