Z Eskişehiru do Stambułu, czyli powrót do domu

Tak jak napisałam na Facebooku – siedzę w Starbucksie na Taksimie, bo to miejsce zostało dzisiaj wybrane jako źródło podkradania Internetu. A w Turcji wcale o to nie łatwo, bo wszystko ohasłowane, a jak hasła nie ma to i tak trzeba się rejestrować. I to po turecku, i numer telefonu trzeba podać, i na smsa czekać.
Jestem jakieś 50m od Gezi Parku, siedzę na zewnątrz w zimowym płaszczu, temperatura sięga 17 stopni, a na wszystkich słupach powieszone są ozdoby bożonarodzeniowe. Bo w Stambule święta trwają caaaaały rok!
Co chwilę mija mnie ochroniarz. Coś za często tu spogląda. Boję się, że niedługo będę się musiała ewakuować i nie dokończę. Właściwie to jeszcze nie zaczęłam, bo chciałam napisać o autostopie, a kolejną już linijkę wordpressa poświęciłam na opis terenu :)

Dzisiaj chciałam dokończyć autostopową wyprawę do Eskişehiru. A właściwie to tylko powrót do Stambułu. Bo w końcu, po aż 12 godzinach trzeba było dotrzeć do domu, a na następny dzień zjawić się na uniwersytecie.

Przechodząc przez autostrady i rowy dotarłyśmy w końcu do punktu, który nadawał się do łapania stopa, ale tym razem nie było już tak łatwo. Fakt, eksprosowo znalazły się zatrzymujące się samochody, ale kierowca pierwszego wyglądał podejrzanie, drugi niestety na zadanie po turecku pytanie nie potrafił nam wyjaśnić dokąd właściwie jedzie, trzecim pojazdem był autobus kursowy do Stambułu – pilot chciał nas wziąć za darmo, ale kierowca niestety nie, więc pozostało nam czekanie. Kolejny samochód był za to nasz! Dosiadłyśmy się do żołnierzy jadących na służbę. Szalona to była jazda, bo oni ani słowa po angielsku, my za cholerę nie mogłyśmy rozgryźć ich tureckiego, więc słuchalismy głośno muzy, rozmawiałyśmy przez telefon z ich kolegami, chłopcy palili papierosy robiąc nam z samochodu gaz-komorę…

Tak zabawnie brzmi, ale w pewnej chwili chłopcy skręcili w lewo, zjechali z głównej drogi i wywieźli nas na wieś! Drogi brak, domy z drewna, kobiety w chustach, a my jedziemy dalej. W końcu się zatrzymaliśmy, dziewczęta w panice stwierdzają, że trzeba uciekać. Nie uciekłyśmy i dobrze się stało, bo powitała nas bardzo miła rodzina, która tak bardzo starała się mówić po angielsku, że nie mogłyśmy się powstrzymać od usmiechu. Tyle krzyku o nic, bo zapakowaliśmy do samochodu kolejnego kolegę i tak, z jedną dodatkową osobą, siedzącą okrakiem na skrzyni biegów ruszylismy na autostradę.

I tak wylądowałyśmy pod miejscowością Bilecik.

IMG_5525

IMG_5527

IMG_5532

IMG_5534

IMG_5535Pod Bilecikiem było tak pięknie, a zarazem tak pusto i ciężko o jakikolwiek samochód. Same ciężarówki i bardzo złe miejsce – sam asfalt i zero poboczy. Kiedy już zrezygnowałyśmy, ręce zaczęły nas boleć od trzymania kartek i chciałyśmy zrobić przerwę na toaletę, zza zakrętu wyskoczył rodzinny samochód z przemiłym panem kierowcą, zapakowałyśmy się i po bólu. Na dodatek pan jechał do Edirne, więc oznaczało to dla nas transport bezpośrednio do Stambułu.

2 godziny jazdy z miłym panem podniosło naszą znajomość tureckiego do poziomu B1. Nie było sekundy ciszy, tylko pytanie, odpowiedź, pytanie, odpowiedź. I tak do czasu, kiedy pan zgłodniał. Nie było mowy o tym, że pan zgłodniał sam. Pan zgłodniał, więc wszystkie 3 również musiałyśmy być głodne. Po powrocie z wiejskiej toalety (czyt. dziury w ziemi wykopanej szpadelkiem i obudowanej cegłą, gdzie drzwi musiały byc otwarte, bo inaczej bez światła możnaby się zabić) zastałyśmy stół zastawiony pidami, sałatkami, ayranami i innymi przysmakami. Bez pytania donoszono więcej, a to, co zostało na stole dostałyśmy na drogę, i do domu, po pewnie będziemy głodne po powrocie.
IMG_5536

IMG_5537

IMG_5541

IMG_5547I tak, z jeszcze jednym przystankiem na spotkanie z synem, dotarłyśmy do centrum Stambułu. Tymczasem pan znowu zgłodniał :) Tym razem udało nam się odmówić, ale później musiałyśmy się jeszcze bronić przed braniem od pana pięniędzy, a jeszcze później przed płaceniem za taksówkę pod dom.

Taki przyjemny autostop w Turcji. Przez 2 dni pokonałam ponad 800 km i wydałam 15 TL.