Zaczynamy się powoli zadomawiać. Sąsiedzi trochę nas kojarzą, a pan ze sklepiku codziennie przesyła nam całuski. Aż do niedzieli byłyśmy przekonane, że mieszkamy na zupełnie innej ulicy, więc twardo sądziłyśmy, że Bosfor mamy tuż za rogiem. Niestety źle rozszyfrowałyśmy karteczkę podarowaną nam przez właściciela i wyprawa nad wodę skończyła się ogólnym paraliżem ciała po wejściu prawie pionową drogą na szczyt wzgórza. Ta wspinaczka nauczyła nas, że bez mapy nie mamy się co ruszać z domu, postanowiłyśmy również zweryfikować gdzie faktycznie mieszkamy. Na szczęście teraz już wiemy i żyje nam się o wiele lepiej.
Na pierwszą, oficjalną turecką kolację poszłyśmy do knajpki obok mieszkania. Rozsiadłyśmy się na pięterku i podglądałyśmy czy panowie w kuchni mają umyte ręce, nie oblizują paluchów i czy nie upuszczają ciasta na ziemię. Nic takiego na szczęście nie miało miejsca. Zamówiłyśmy Sucuklu Pide, którą jadłam pierwszy raz w Berlinie. I bardzo, ale to bardzo chciałabym wychwalić lokal, ale niestety nie mogę, bo ta pizza była bardzo słaba.
Dodatkowo zapoznałam się z napojem şalgam, czyli sokiem ze sfermentowanej czarnej marchewki. Słysząc od kelnera “sok marchwiowy z wodą” spodziewałam się raczej czegoś bardziej pomarańczowego i słodkiego, więc lekko się zdziwiłam, kiedy na stole postawił mi napój w kolorze barszczu. Niestety nie polubiliśmy się za bardzo. Pół butelki czeka w lodówce na specjalną okazję (czyli kaca, bo ponoć bardzo pomaga w leczeniu).
Dzisiaj trafiło mi się śniadanie mistrzów. Pierwszy raz w życiu jadłam tak dobry winogron.
Mieszkamy przy bardzo wąskiej ulicy, dzięki temu możemy zaglądać sobie przez okna.
Ulica jest tu tak stroma, że już teraz, przy nieodpowiednim obuwiu lądujemy na ziemi. Nie możemy się doczekać zimy.
Dzisiaj wprowadziła się do nas koleżanka węgierka, więc wyruszyłyśmy w poszukiwaniu bankomatu i jedzenia. Najbliższym punktem okazał się Taksim.
Budki z kasztanami mamy na każdym rogu. Nie pachnie to najładniej, ale i tak kiedyś jednego zakupię.
Mapa- pierwszy zakup Zsuzsanny.
Idąc śladem lokalsów dotarłyśmy do jadłodajni, która prezentowała się bardzo dobrze. Lokalsi mieli stoły zastawione jedzeniem i widać było, że im smakuje, więc też nam się zachciało. Gust lokalsów nie do pozazdroszczenia…
Złe i głodne poszłyśmy dalej, żeby zrobić małe zakupy mieszkaniowe. Zamiast tego przyniosłyśmy baklavę.