Mój dom rodzinny to ostatnie miejsce, w którym można się spodziewać jakiegokolwiek alkoholu. Co prawda barek niedługo się załamie od nadmiaru butelek, ale i tak nie ma na to żadnych chętnych – oprócz mnie wywożącej wszystko do Stambułu, bo tamtejszego alkoholu pić się nie da. Od ubiegłego tygodnia ciągle nie mogę wyjść z szoku, bo rodzice zażyczyli sobie jechać na wakacje. Ja, jako ogromny fan jazdy samochodem niezbyt długo się opierałam i czym prędzej (żeby się w międzyczasie nie rozmyślili!) zawiozłam ich do Świeradowa-Zdrój, a stamtąd do Czech. I co w tych Czechach? No piwo! A do piwa pistacje i czekolada studencka. I czeska Vegeta. Do szczęścia zabrakło tylko cygańskiej omacki, bo ktoś przede mną opróżnił całą półkę. Zapomniałam już o tych dawnych czasach, kiedy w piwnicy zbierało się puste butelki i jechało się je wymienić na alkohol do Czech. To był zazwyczaj najciekawszy punkt tych wypraw, bo Czechy choć ładne, to nudne i puste. Bez życia trochę.
Przystanek nr 1: Nove Mesto pod Smrkem – mały rynek i punkt zakupowy.
Z Novego Mesta mieliśmy jechać bezpośrednio do Hejnic, ale ktoś rzucił hasło i wylądowaliśmy w miejscowości Lazne Libverda – w małym, ładnie odnowionym uzdrowisku (lepsze zdjęcia i osobna notka soon). Przystanek dosłownie na 5 minut.
Objazd do Hejnic wyprowadził nas w pole. A właściwie do lasu, gdzie trafiliśmy na stada krów i miejscowość Peklo. Trasa krajoznawcza i jednocześnie bardzo bezludna.
Jakimś cudem, do tej pory nikt nie wie jak, wyjechaliśmy przy wsi Respeneva, a z niej przez Frydland pomknęliśmy ku granicy z Polską – do kopalni w Bogatyni.
CDN