Ciąg dalszy relacji z pierwszego dnia świąt Kurban Bayramı.
Nigdy nie miałyśmy wystarczająco dużo czasu, żeby wejść do Nowego Meczetu (Yeni Camii), więc postanowiłyśmy wejść tam pomiędzy modlitwami. Okazało się, że jest przepiękny, nawet bardziej efektowny niż Błękitny Meczet.
Sprzedawcy ziarenek dla gołębi zawsze na stanowiskach. Gołębie też.
Atatürka można spotkać wszędzie. Na budynkach, flagach i bardzo często na plakatach w mieszkaniach.
Grand Bazaar był w tym dniu zamknięty i pierwszym targiem, który znalazłyśmy okazał się targ zwierząt. Były kury, różne kolorowe ptactwo, świnki morskie, kotki i pieski,…
… ale najwięcej było pijawek w słoikach.
Pide na zimno, sprzedawane w ulicznej budce.
Po wejściu w którąś z kolei uliczkę trafiłyśmy na targ przypraw.
Handel kurtkami.
Po wyjściu z targu szłyśmy w kierunku torów tramwajowych, które miały nas doprowadzić do Starego Miasta Sultanahmet.
Oprócz pań wyrabiających ciasto, w widocznym miejscu, tym razem, siedziała pani tkająca dywan.
Gdzieś w pobliżu Błękitnego Meczetu zrobiłyśmy sobie przerwę na zdobyczne czekoladki.
Po czekoladce przyszła pora na çay. Przeszukałyśmy wąskie uliczki i znalazłyśmy miły lokal, w którym wypiłyśmy koniec końców 3 szklanki płacąc tylko za jedną. I to tylko dlatego, że moja polska koleżanka spodobała się właścicielowi.
Po herbatce zaplanowałyśmy zwiedzanie Błękitnego Meczetu. Niestety trafiłyśmy na czas modlitwy i odprawiono nas z kwitkiem. Zaraz po tym, przy wejściu spotkałyśmy miłego kolegę Kasima z Kanady, który zaprosił nas na wykład o Islamie. Miałyśmy 30 minut do zagospodarowania, więc poszłyśmy z nim. Miły wykład, zagraniczni goście, tradycyjny turecki poczęstunek. Zostałyśmy nawet posiadaczkami kieszonkowego Koranu i kiełbasek z soku winogronowego.
Zaplanowałyśmy na ten dzień bardzo wystawny obiad. Miał być kebab, więc wybrałyśmy miłą restaurację z widokiem na cmentarz.
Trafiłyśmy bardzo dobrze. Tym razem ja zostałam wybranką serca kelnera, więc na pierwszy rzut dostałyśmy talerz sałatek i ayran, a do tego dwa talerze z wybranymi kebabami. Na koniec zapłaciłyśmy 1/3 wartości obiadu, a ja dodatkowo dostałam tulipana z serwetki i bransoletkę z Okiem Proroka. Tacy romantyczni ci tutejsi mężczyźni.
Obiad był ogromny, ale jak można w takim dniu odmówić sobie baklavy? Nie można, więc kupiłyśmy trzy rodzaje. Nie mogłyśmy wybrać lepszych.
Dzień był bardzo długi, jednak po przyjściu do domu okazało się, że na facebooku czeka na nas kolejne zaproszenie. Tym razem do domu rodzinnego kolegi. Chciał spędzić czas z erasmusowymi przyjaciółmi, więc zwyczajnie zaprosił 20 osób. Wszyscy zostaliśmy nakarmieni wołowiną (z porannego ofiarowania), ryżem i börkiem, a na deser baklavą, chałwą i innymi słodyczami.