Drugi dzień świąt Kurban Bayramı.
Tym razem w trójkę, z kolejną polską koleżanką pojechałyśmy na zachód Istambułu, żeby odnaleźć żydowską dzielnicą Balat. Zaczęło się ciężko, bo już po wyjściu z metrobusa nie wiedziałyśmy dokąd iść (w pokoju leżą 4 przewodniki, ale nikt nie wpadł na pomysł przygarnięcia chociażby jednego). Nie było chodników, nie było znaków, były za to drogi ekspresowe, ogrodzenia i cmentarze. Przebiłyśmy się między rozpędzonymi samochodami, przeskoczyłyśmy przez płotki, ominęłyśmy cmentarze, miałyśmy się kierować w zupełnie innym kierunku, ale dotarł do nas nieprzyjemny zapach. Domyśliłam się co to może być i nie pomyliłam się- doszłyśmy do miejsca, do którego mieszkańcy Istambułu przywozili „pozostałości” z ofiarowań. Zatrzymałam się na chwilę, żeby wypytać o szczegóły pracujących tam panów- skóry miały jechać do jakiejś fabryki. Konwersacja polsko-turecko-angielska nie przyniosła jednak więcej odpowiedzi.
Przystanek Ayvansaray.
„Końcówka” Złotego Rogu.
Balat to teraz biedna dzielnica, zamieszkiwana przez bardzo religijnych muzułmanów. Przy mojej pierwszej wizycie było widać tylko tę biedną stronę, jednak kiedy poszłam tam drugi raz 2 tygodnie temu okazało się, że kobiety są tu bardzo mocno zakryte i przeważnie w czadorach. Okolica nie wygląda na niebezpieczną, bardziej przypomina małą wieś gdzieś pośrodku Turcji, ludzie są raczej przyjaźnie nastawieni, ale też czuć pewne napięcie i czujną obserwację, kiedy w pobliżu pojawiają się turyści.
W efekcie, prowadzone przez wiele napotkanych osób, nie znalazłyśmy tego czego szukałyśmy. Nie znalazłyśmy ani synagogi, ani innych kościołów, więc zaopatrzone w lody i picie usiadłyśmy nad brzegiem Złotego Rogu.
Przypadkiem wybrałyśmy dobrą porę. I, jak się okazało, nie mogłyśmy znaleźć lepszego miejsca, bo siedząc nad wodą słyszałyśmy muezinów z jakichś 20 pobliskich meczetów. Wszyscy śpiewający w tym samym czasie. Ja byłam bardzo poruszona, bo uwielbiam adhan, a przy takim natężeniu dźwięków było to jeszcze bardziej cudowne.
Przypadkiem wybrałyśmy dobrą porę. I, jak się okazało, nie mogłyśmy znaleźć lepszego miejsca, bo siedząc nad wodą słyszałyśmy muezinów z jakichś 20 pobliskich meczetów. Wszyscy śpiewający w tym samym czasie. Ja byłam bardzo poruszona, bo uwielbiam adhan, a przy takim natężeniu dźwięków było to jeszcze bardziej cudowne.
Pod koniec dnia przyszła pora na çay. Długo się nie zastanawiając wparowałyśmy do małego lokalu dla mężczyzn, w którym owi panowie godzinami grają w karty. Wtedy wcale nas nie zdziwiło, że w środku nie ma żadnej kobiety, ale na szczęście zostałyśmy miło obsłużone, dostałyśmy karty i kwiaty i zadowolone poszłyśmy do domu.