Nowe pozwolenie na pobyt w Turcji (Ikamet) wprowadzono tylko po to, żeby wkurzyć ludzi, czyt. stracić turystów i wszystkich zakochanych w kraju, a do tego zebrać parę fałszywych dokumentów (bo oszustwo to przy niektórych wymogach jedyne wyjście, żeby się w końcu z sukcesem zameldować!). Z czystym sumieniem już na początku mogę podsumować moje wywody – nowe pozwolenie na pobyt to KOLEC W D*PIE!
Przy starych zasadach zdobycia pozwolenia na pobyt oczywiście też narzekałam, jakby inaczej, ale wtedy wystarczyło zapłacić raz i sprawa była załatwiona – teraz płacenie to (przynajmniej dla mnie) niekończąca się opowieść…
I tu zaczyna się kontynuacja opowieści o utracie wizy i problemach na lotnisku.
Kiedy już zmusili mnie do podpisania papierka nie miałam wyjścia – 10 dni na zgromadzenie papierów to dużo. Po drodze, co prawda, moje urodziny, ale czasu i tak aż nadto – nawet na wyleczenie się. Przygotowane miałam już podanie, zdjęcia, zaświadczenie ze szkoły i wszystkie kopie. Pozostało mi załatwienie tłumaczenia ubezpieczenia, umowy mieszkaniowej i rachunek na 6000$. To miało być łatwe. Jeden tłumacz, jeden notariusz, jeden kantor i po sprawie. Jak zwykle wcale tak nie było.
Pierwszy tłumacz nie przetłumaczy, bo nie mam swojego numeru obywatela – niby skąd mam go mieć skoro dopiero próbuję się zameldować? – Pani obsługująca nie wie.
Drugi tłumacz nie przetłumaczy podpisanego i podbitego skanu.
Trzeci tłumacz zamknął mi drzwi przed nosem, bo przyszłam za późno.
Tak było w Sefakoyu, daleko od centrum. Tanie tłumaczenia, tani notariusze, ale obawiający się wpadek. Pierwszy dzień zakończony totalnym niepowodzeniem.
Dnia drugiego wyruszyłam na Sultanahmet. Myślę sobie – Pełno turystów, pewnie będzie drożej, ale na bank nikt mi nie odmówi, bo tu przecież chodzi tylko i wyłącznie o kasę i biznes!
Pierwszy notariusz podbije umowę mieszkaniową spisaną z kolegą.
Drugi notariusz na widok tego samego dokumentu odmawia, bo „to nie tak ma wyglądać”.
Trzeci notariusz zauważył kropeczkę zamazaną korektorem – wypad!
Wracamy do pierwszego notariusza. Pierwszy dokument podbity! Ten wysyła nas do swojego zaprzyjaźnionego tłumacza – drugi dokument przetłumaczony i podbity! Woohooo! Jeszcze tylko kantor i zakup rachunku na tysiące dolców! I to też łatwa sprawa, zaczynąjąc od Beyazitu i 60 TL za papierek, kierując się w stronę Laleli cena spada do 20 TL. Biorę i zadowolona, z kompletem dokumentów biegiem na policję!
I to by był koniec radości w tym poście. Pan policjant zaprosił mnie do swojego biurka:
– O, to znowu Ty! Pojechałaś do Polski i wróciłaś? I wizy już nie masz, haha!
– Nie mam wizy, ale mam wszystkie potrzebne dokumenty i teraz możemy wszystko załatwić.
– No to dawaj, zaraz to sprawdzimy. – oczywiście z cwaniackim uśmiechem.
– Proszę, tu moje stare podanie i nowe dokumenty. Ubezpieczenie, mieszkanie i dolary.
– No dobrze, ale wizy nie masz, więc możemy Ci zrobić długoterminowy pobyt turystyczny na cały rok. Tylko to będzie Cię kosztować 200 TL.
– Nooo, to i tak nie jest źle, myślałam, że będzie 500! – odetchnęłam z ulgą.
Od słowa do słowa, od dokumentu do dokumentu, od naszego ostatniego spotkania 1.lipca pan policjant zmienił całkowicie zdanie o tym, co właściwie powinnam dostarczyć. Rzucając we mnie papierami stwierdził, że wszystko jest nie tak. Że umowa mieszkaniowa mu się nie podoba, że powinnam pójść z właścicielem do notariusza i to wszystko razem z nim załatwić.
– Nie, panie oficerze, nie znam właściciela, mieszkam ze znajomymi i to oni oficjalnie potwierdzają, że z nimi mieszkam. Wiem, że mogę to zrobić, bo informowałam się na innych posterunkach.
Nie przeszło – 50 TL za notariusza do kosza. Teraz powinnam przynieść nową umowę i zapłacić za nią znowu – tym razem 150 TL albo i więcej.
Następne w kolejce – ubezpieczenie.
– A co Ty mi tu przynosisz?
– Tłumaczenie tego pisma po angielsku, które ostatnio pokazywałam. – tłumaczę się wściekła jak nigdy.
– Ale to nie takie.
– Jak to NIE TAKIE?! Ostatnim razem było TAKIE, a teraz już nie jest?!
– No tak, a gdzie tu jest napisane jakie masz limity ubezpieczenia? Bo nigdzie tego nie widzę? Tutaj masz taką karteczkę, pójdziesz do tureckiej ubezpieczalni i zrobisz sobie nowe ubezpieczenie.
DRAMAT. Doskonale wiem, że tureckie ubezpieczenie uzależnione jest od kraju zamieszkaniu i wieku, więc z pewnością będę musiała zapłacić za nie minimalnie 700 TL, których oczywiście nie mam.
Ostatni element układanki – potwierdzenie na 6000$. Wiadomo, że fałszywe, wiadomo, że tyle nie mam, ale z wielkim uśmiechem zostaje przyjęte i doczepione do reszty dokumentów.
– No nareszcie przyniosłaś coś, co może się przydać, hahaha! Teraz weź swoje dokumenty i załatw to wszystko. Masz 13 dni.
Podsumowując – 200 TL za samo pozwolenie na pobyt, 150 TL za notariusza i umowę mieszkaniową, 700 TL za nowe ubezpieczenie. W sumie 1050 TL, czyli około 1500 zł.
Od razu wiem, że nie mogę zapłacić. Jedyną opcją jest dla mnie wyjazd z Turcji. W zasadzie to powinnam wyjechać jeszcze tego samego dnia, zanim się zorientują, że przekroczyłam mój 10-dniowy termin. Szukam jednak jakiegoś rozwiązania. Znajomy proponuje, że jego ojciec ubezpieczy mnie w jego firmie na kredyt, a zapłacę kiedy będę mogła. Jest to jakieś wyjście, ale co zrobię, jeżeli przyjdę z nowymi dokumentami, zadłużę się u znajomych, a pan policjant kolejny raz zmieni zdanie i zażąda nowych dokumentów? Przecież to Turcja, nikt nic nie wie i każdy mówi to, co mu się tylko podoba, bo konsekwencji i tak nie poniesie.
Ostatnia szansa to konsulat. Pojechaliśmy z Ozanem razem – jego pierwsza wizyta na polskiej ziemi – emocje sięgały zenitu :)
Konsul nie pomógł, a tylko potwierdził nasze obawy – powinna Pani wyjechać jeszcze dzisiaj…
CDN