“Na Pani miejscu spakowałbym się i wrócił do domu spokojnie oczekiwać na wyniki stypendium – popełniła Pani trochę taki falstart i teraz może Pani jeszcze wpaść w spiralę opłat. A to nie jest państwo prawa jak Polska – nie może Pani nikogo zaskarżyć i mogą Panią spotkać same złe rzeczy. Jeżeli się człowiek interesuje takimi krajami jak Arabia Saudyjska czy Turcja, to musi być gotowy na wszystko – ale to już Pani wie…” – powiedział konsul.
Co prawda z jednym dniem zwłoki, ale, jak już wiecie, Turcję opuściłam i to w wielkim pośpiechu i panice. Miałam unikać lotnisk, bo tam jestem już znana jako najniebezpieczniejszy przestępca Europy… Z opcji autostop vs. autobus wybrałam to drugie – musiałam w końcu wywieźć pół swojego życia, bo nikt nie wiedział kiedy będę mogła wrócić.
Po wyborze środku transportu trzeba było wybrać miejsce docelowe – i tu miałam znowu problem, bo Grecja nie w tę stronę, bilety do Rumunii podrożały, no to może Bułgaria?
I tak Ozan został wysłany z misją do biura podróży – po bilet do Sofii. A co po Sofii? Tego nie zaplanowałam, bo po co. Na miejscu się okaże.
Wolne miejsca jeszcze były, Ozan się spisał i przyniósł bilet – “Kochana, I bought ticket for you…” (cholera, te polskie wtrącenia zawsze mnie łamią…).
O 21.50 podjechał busik, zapakowalismy się i krętymi drogami pojechaliśmy na dworzec. Odjazd o 23.00, więc jeszcze dużo czasu na płacz i lament – tego Wam oszczędzę :)
W końcu ruszyliśmy, więc nie było odwrotu. Teraz trzeba było tylko dotrwać do granicy i przeżyć kontrolę paszportową.
23.15 – Pierwszy napad paniki – pilot zbiera paszporty. Matko Bosko co to będzie?! Od razu widzę się w kajdankach na granicy turecko-bułgarskiej. Oczywiście moja okładka z hasztagiem #NoVisaForTurkey powoduje milion pytań i żarty, więc na wszelki wypadek postanowiłam ją usunąć, żeby nie prowokować i nie męczyć się moim biednym tureckim.
23.25 – Nie wiem czy wiecie, ale tureckie autobusy są bardzo ekskluzywne – każdy ma prywatny monitorek i słuchawki, rozdają jedzenie i picie. I to była właśnie pora pojenia i karmienia – na stół wjechała woda i słone ciasteczka kurabiye.
23.35 – “Kawka czy herbatka? Ciasteczko czy może słone paluszki? A może ślicznej pani niewygodnie, z tyłu są wolne miejsca, proszę sobie szybciutko zająć!” – No jasne, że biorę! Przynajmniej się wyśpię!
2.20 – Emocje sięgają zenitu! KONTROLA PASZPORTOWA! Przyszli panowie, wyczytali kilka numerków, mnie pominęli, więc już się ucieszyłam, ale nie minęło 30 minut, a panowie byli już znowu z nami -“Paulina i Sara! Proszę z nami…” Spaceek do siedziby głównej, później kilka razy na trasie kontrola-autobus-siedziba główna. Sport nadrobiłam za cały przyszły rok.
W efekcie spędziłam z miłymi panami całą godzinę, bo panowie na lotnisku Ataturka tak zapętlili wszystkie moje wizy, wjazdy, wyjazd, rozjazdy i przejazdy, że nikt niczego nie rozumiał, nikt nie wiedział co zrobić i nikt nie mógł się doliczy w jakim stopniu jestem w kraju nielegalnie. I tu z ratunkiem przyszła (uwaga, uwaga!) koszulka Beşiktaşu! Założyłam firmową koszulkę na drogę i okazało się, że panowie policjanci są największymi i najwierniejszymi fanami – za żadne skarby świata nie daliby mnie skrzywdzić :D Pożartowaliśmy, pośmialiśmy się, pokserowaliśmy moje dokumenty i z beşiktaşowa pieśnią na ustach, przeszczęśliwa wyszłam.
PODSUMOWUJĄC: Dostałam pieczątkę, nie dostałam żadnego bana, a do autobusu wróciłam niestety sama, bo koleżanka Sara przekroczyła wszystkie możliwe limity i została odesłana do Stambułu. Od tej pory zero stresu! A następny przystanek to Sofia!