5 km później… w dalszym ciągu nie dotarłyśmy do punktu spotkania. Bardzo nie lubię się spóźniać, ale kiedy zobaczyłam suk całe to spotkanie stało się bardzo mało ważne. Niestety nie dotarłyśmy aż do Grand Bazaar, ale już wyobrażam sobie jakie to musi być niesamowite miejsce pełne przypraw i innych wspaniałości. Planuję wybrać się tam w tym tygodniu. W celach czysto fotograficznych, bo z targowania jestem bardzo słaba.
Za świeży sok z granata mogę zapłacić każdą cenę. Obok mnie na stoliku stoi właśnie nektar granatowy w kartoniku- ktoś powinien nieźle oberwać za taką profanację.
Nie wiem czy to jest jeszcze baklava, ale wygląda pysznie. Nie jestem pewna czy dałabym radę jednemu kawałkowi.
Cały Stambuł pachnie spaloną kukurydzą i spalonymi kasztanami. Powoli zbieram się, żeby spróbować wszystkich ulicznych dań.
W tym miejscu skończyło się zwiedzanie suku i trzeba było się dostać na Sultanahmet. Sprawa wielce skomplikowana, bo żaden zapytany o drogę mężczyzna nie znał angielskiego. W zasadzie mogę już powiedzieć, że prawdopodobieństwo trafienia na osobę znającą angielski jest mniejsze niż prawdopodobieństwo trafienia ‘szóstki’ w Lotto. A skoro tak wygląda sytuacja, to ja z wielką przyjemnością podejmę się nauki tureckiego. Challenge accepted!
Dojście do Sultanahmetu zajęło nam 30 minut. Wystarczyło iść 5 km wzdłuż torów tramwajowych. Z tym, że dla nas był to bardziej bieg, bo byłyśmy już bardzo spóźnione, a na szczycie miał już na nas czekać kolga Turek i dwie Portugalki. Tak więc spotkałyśmy się z tylko z kolegą- wszyscy wiemy jak jest z tą słynną portugalską punktualnością.
Zabrał nas na śmierdzącą rybkę do baru nad Bosforem. Bułka była dobra.
Śmierdzącą rybkę jada się z widokiem na Yeni Cami.
Po ‘dobrym’ jedzeniu należy się chwila odpoczynku, więc przenieśliśmy się do baru, żeby trzecią godzinę wyczekiwać Portugalek.