Truskawiec: Prolog
Pojechaliśmy do Truskawca leczyć się i remontować zęby. Jak każdy szanujący się kuracjusz. Skończyło się inaczej – kilka obiadów dziennie, oldschoolowy dancing i zmrożone malinowe nosy. Reszty cenzura nie przepuści.
Szpak mnie zanęcił, a Szpakowi odmówić się nie da, więc spakowałam plecak i dołączyłam do wyprawy polarnej. Jako organizator i współtowarzysz podróży to nawet chłopak ujdzie. Przydatny był, bo i płynną część menu przetłumaczył, bilety kupił, o drogę zapytał, parówkę na drogę kupił i pół bochenka chleba na zagrychę. Taki był zorganizowany, że czułam się jak na all-inclusive. Zimą. Na Ukrainie. Gdyby ktoś się kiedyś wahał, to lepiej niech przestanie i od razu z Piotrem rusza w drogę. Miły z niego człowiek.
A po kolei wyglądało to tak: Przemyśl za 72 PLN – Medyka za 3 PLN – Szeginie za darmo – Lwów za 50 UAH – Truskawiec za 40 UAH.
Halo Truskawiec
I tak po kilku przesiadkach (pozdrawiam wszystkich ukraińskich przyjaciół, trochę mniej pozdrawiam polską parę z przedziału) dojechali do Truskawca. Dojachali, a tam najprawdziwszy śnieg! I zero ludzi! I hości z Couchsurfingu nie odpowiadają! A na dodatek piździ niemiłosiernie. Na szczęście mapka jakaś wpadła nam w ręce, zaraz po tym wpadła również kawa, sernik i internet. Zagrzaliśmy się i ruszyliśmy dalej. Trzeba coś pozwiedzać, co tak będziemy siedzieć. Materiał na bloga się sam nie zbierze.
Jest deptak, jest choinka przecudnej urody, Stefano B. w rozwianym płaszczu, jest truskawiecka odpowiedź na zakopiańskie Krupówki, jest i Dom Zdrojowy. Zamknięty, żeby za dużo pysznej wody nie podpijać (dopiero później przekonujemy się o niezwykłych walorach smakowych truskawieckich wód). Zobaczyliśmy śliczne sanatoria i stoiska z kubeczkami-pijałkami. Cóż dalej robić. Truskawiec to nie Nowy Jork, prawie cały już obeszliśmy. Pora na barszcz i pielmieni, a do tego piwko. I może jeszcze wódeczkę na rozgrzanie. Lokal znalazł się sam. Wystrój trochę jak w Wersalu, reszta bardziej jak w jadłodajni. A że Internet był, to postanowiliśmy przychodzić tam codziennie. Ulubione miejsce w Truskawcu. Jak w domu.
Zaraz będzie ciemno
Zmęczeni życiem postanowiliśmy zakończyć dzień wizytą u hostów. Robiło się ciemno, trochę zbłądziliśmy, ale w końcu trafiliśmy na nasze blokowisko, z drzwiami na hasło i “Wilkiem i Zającem” na klatce schodowej. Herbatka, kawka, pośmiali się, pogadali (oni, bo w ichnim języku umiem tylko śledzika zamówić) i poszli na miasto. A na mieście, zupełnie jak wcześniej – cicho i pusto. Zapoznaliśmy się z ofertą restauracyjną, okrążyliśmy całe miasto, w miedzyczasie zostaliśmy przez hostów porzuceni i wylądowaliśmy na romantycznej kolacji. Bardziej romantycznie być nie mogło, bo i pan na keybordzie grał wesoło przy tym podśpiewując, a głośno było tak, że do tej pory nie wiem, co ten Piotrek do mnie wykrzykiwał. Siedzieliśmy przy kominku, zanurzaliśmy na przemian chleb w pieczarkowej maczance i dzieliśmy się kaszą jaglaną z cebulą i tłuszczem. Och, jakie to było dobre! Nie mam zdjęć, ale mam nadzieję, że Szpak pokaże u siebie.
I tak zakończył się dzień pierwszy. Ciąg dalszy nastąpi, a teraz kilka zdjęć.
Więcej zdjęć znajdziecie u Piotra Cz.
A poza tym:
-
⋅ Przeczytaj resztę wpisów z tego wyjazdu. Kliknij tutaj!
⋅ Znajdź nocleg w Truskawcu. Zarezerwuj!
⋅ Zapisz się na newsletter, w którym będziesz otrzymywać najnowsze wpisy i inne informacje. Szczegóły tutaj!
⋅ Śledź fanpage bloga na Facebook’u – to tam znajdziesz bieżące informacje i zdjęcia z podróży. Klik!
⋅ Masz pytanie? Pisz na adres paulina@muchawsieci.com