Po połowie dnia marszu w końcu przyszła pora na jedzenie. Przysmakiem wzgórza było Gözleme, czyli tradycyjne tureckie placki – podpłomyki z różnymi nadzieniami. Do wyboru był farsz ziemniaczany i farsz z białego sera, ale podejrzewam, że w innych miejscach można spotkać również inne kombinacje.
Najpierw kolejka do kasy, a później z rachunkiem można się udać po swojego podpłomyka.
Oprócz tych najlepszych, tradycyjnych tureckich słodyczy wszędzie można znaleźć crème brûlée, musy owocowe i różnego rodzaju ciastka.
W każdym sklepie znajdują się półki wypełnione różnymi rodzajami pojedynczo pakowanych babeczek (pop kek, dan kek, etc.). Jestem na dobrej drodze do spróbowania wszystkich smaków.
Wybrałam placka z białym serem. Na pewno było to bardzo tradycyjne danie. Zero przypraw, sam ser i podpłomyk.
W jednym z białych domków urzędowały panie, które cały dzień wyrabiają ciasto i rozwałkowują placki. Uprosiłam Ilkera, żeby zapytał czy mogę im zrobić kilka zdjęć.
Najbardziej oddany fan donerów. Szkoda, że zmyje się po kąpieli.
Po powrocie z azjatyckiej części przyjechaliśmy do parku Topkapı. Jest to chyba ulubione miejsce do sesji ślubnych, bo w tym czasie spotkaliśmy aż 3 pary.
Główna zasada jest taka, że należy wyglądać jak prawdziwa księżniczka z bajki. Sukienka natomiast nie musi być wcale biała… 2 minuty później spotkaliśmy panią w kreacji kanarkowej, a w ubiegłym tygodniu w kolorze oddziału chirurgicznego.
Byłam bardzo zdziwiona tym, że w trakcie sesji dookoła pary stoi tłum gapiów/turystów/miejscowych, którzy dodatkowo fotografują młodą parę komórkami i wszystkim co mają pod ręką, często jest też tak (i jest to ponoć na porządku dziennym), że przechodnie robią sobie na pamiątkę zdjęcia z młodymi.
Na zakończenie przyszła pora na najdroższy czaj od czasu mojego przyjazdu: 4 TL za szklankę. Coż, trzeba było odpowiednio zapłacić za taki widok.
Najpiękniejsza turecka dziewczynką jaką spotkałam od miesiąca!
I tradycyjny sposób podawania czaju, który sama zaczęłam praktykować w mieszkaniu.