Pobudka o 6.00, zabieramy pitę i hummus (ratunku!), wsiadamy do autobusu i wyruszamy w nasza pierwszą oficjalną wycieczkę w głąb Izraela, do granicy z Syrią i Libanem. Punkt strategiczny- Wzgórza Golan. Po drodze mamy wstąpić do Nazaretu, ale okazuje się, że organizowany jest wyścig rowerowy i przejazdu nie ma. Innej drogi też nie ma, więc wykreślamy to miasto z planu dnia i jedziemy dalej.
Postój zorganizowany był na wzgórzu z symbolicznym pomnikiem dla ofiar.
Wzgórza porośnięte są w największym stopniu przez roślinność półpustynną.
Półgodzinny wykład przewodnika nt. geografii i historii wzgórz.
Tego samego, tylko z większą ilością propagandy można było posłuchać tu.
Aga, Wisam i Kamila.
Gal.
Samotne drzewo podpisane przez ludzi z całego świata.
Widzę wyraźną przewagę roku 2009.
Widoki i kolory były piękne.
Wszędzie obecne są ślady walk: drut kolczasty, beczki i zasieki. Podobno można spotkać porzucone czołgi.
Kilka zdjęć z autobusu.
Smutny krajobraz.
Kamienie i ogrodzenia z drutu kolczastego.
Część terenów zagospodarowana jest jako elektrownia słoneczna, inne są zbiornikami retencyjnymi.
W drodze nad Jezioro Galilejskie trafiliśmy na kolejną przeszkodę- tym razem poważniejszą. Pożar na Wzgórzach Golan. Rozprzestrzeniał się bardzo szybko, więc musieliśmy zmienić trasę i wjechać do Tyberiady od zupełnie innej strony. I ten pomysł był akurat bardzo dobry, bo takich widoków dawno nie widziałam.
Po lewej stronie leci samolot z wodą- widzicie?