Z cmentarza wpada się prosto pod meczet Sultan Eyüp. Dużo uliczek, murów, gdzieniegdzie cmentarze i grobowiec, a pośrodku ten słynny WŁOS Z BRODY. Przy wejściu na teren meczetu zbiera się tłum ciekawskich – wszyscy obowiązkowo z telefonami komórkowymi. Flesze błyskają, filmy się kręcą, bo przecież to świętość. Podchodzę więc i ja (niezbyt blisko, bo tłum nie ustępuje), patrzę przez szybkę, niestety nic nie widzę, ale profilaktycznie wyjmuję aparat i robię kilka zdjęć – może na komputerze dopatrzę się relikwii. Nie dopatrzyłam się niczego, oznacza to, że wycieczka do powtórzenia.
Po prawie roku w Stambule dowiedziałam się, że wchodząc do meczetu buty trzymamy podeszwami do góry, żeby żadne śmieci i brudy nie odpadły na dywan. Nie wszyscy pamiętają, więc czasami przy wejściu można przygarnąć foliową torebkę i szeleszcząc spacerować po meczecie.
Zajęłyśmy miejsce na balkonie specjalnie przeznaczonym dla kobiet.
Przy tym stoliku siedziałam dobre 30 minut, bo dostałam cynk, że niedługo wkroczy tam muezin. A przecież ja zawsze chciałam usłyszeć prawdziwego muezina w akcji, na żywo, siedząc obok niego, a nie słuchając nagrania z minateru!
Tym razem się nie doczekałam, muezin nie przyszedł, bo jednak nie była to pora modlitwy. Nic nie szkodzi, przyjdę jeszcze raz!