Post o Izmicie w końcu nigdy nie powstał… jak to możliwe, że zapomniałam napisać o tym wspaniałym miejscu? O miejscu, w którym czułyśmy się jak w ZOO. I ewidentnie to my byłyśmy obiektem za kratami :)
Izmit był przymusowym przystankiem w drodze do Eskişehiru, a o tym jak się tam znalazłyśmy pisałam co nieco W TYM POŚCIE. Tutaj wyprawa autostopowa przekształciła się ekskluzywną wycieczkę w autobusie ze skórzanymi fotelami i przemiłą obsługą. Już miałyśmy z tego zrezygnować na rzecz włóczęgi, ale poświęcenie podwożącej nas pani nie mogło przecież pójść na marne.
A wracając do sedna: Na nasz autobus trzeba było trochę czekać, więc po zaprzyjaźnieniu się ze sprzedawcami na dworcu i wyjedzeniu im zapasu czekoladek dla gości ruszyłyśmy “na miasto”. Internet w komórkach jednoznacznie stwierdził, że będzie bieda i niczego ciekawego w okolicy nie ma. Izmit to miasteczko z dostępem do Marmary, natychmiast powinnyśmy znaleźć się na plaży lub w porcie, ale przecież dworzec musiał być usytuowany na przedmieściach, więc trzeba było cieszyć się tym, co było w pobliżu.
Mimo pobliskiego dworca, obecność turystów w tej części miasta nie jest chyba codziennością. Kiedy tylko obrałyśmy azymut na meczet i wdrapałyśmy się pod górę, lokalsi od razu przyuważyli, że idzie ktoś obcy. Dzieci grupkami chodziły za nami i sprawdzały co będziemy robić, panowie pod sklepami odwracali spojrzenia, panie piorące dywany opatulały się chustami, a inne panie wyglądające z okien szybko je zamykały i uciekały. Na szczęście udało mi się zrobić kilka zdjęć zanim ulice całkowicie opustoszały.
Dotarłyśmy do celu, a tu meczet pozamykany na cztery spusty. I nie dość, że pozamykany, to jeszcze nowy. Najgorsze, co może być.
A satelita jest zawsze i wszędzie obowiązkowa. Priorytet przed ogrzewaniem i wodą.
Pierwszy meczet był niewypałem, więc znalazłyśmy drugi, też nowy, ale tym razem otwarty. Mówiłam już, że nowe meczety są NAJGORSZE?
Przerwa na zakupy i smsy do tureckich towarzyszy, którzy jak jeden mąż poobrażali się na nas za jeżdżenie stopem. Przynajmniej miałyśmy babski weekend w ciszy i spokoju!
Schodzimy z góry, a tu na drodze koń.
A na dworcu równo zaparkowane miejskie autobusy, których nikt wcześniej nie zauważył. A można było wsiąść i zobaczyć trochę więcej świata…
Wcześniej nie znalazłyśmy żadnego bufetu, więc trzeba było się zdecydować na szybki i drogi obiad na dworcu.
Podróż z klasą.