Yafo

Do przyjazdu do Yafo nie zostaliśmy uraczeni typową kuchnią izraelską. Codzienne jedzenie suchych bułek i hummusu zaczęło się powoli odbijać na naszym zdrowiu. Braliśmy już udział w szabatowej kolacji oraz w przyjęciu u jednej z żydowskich rodzin, ale nic nas nie zachwyciło. Nasi towarzysze ciągle powtarzali: „W Izraelu jest najlepsze jedzenie na świecie”, a my jakoś wątpimy. Przed wyjazdem wyobrażaliśmy sobie posiłki składające się z góry warzyw i owoców, pieczonych mięs i gamy przypraw, a z tego co mi oferowano mogę na palcach jednej ręki wymienić pomidory, ogórki, parówki i zero smaku.

Kiedy w Yafo okazało się, że kolację musimy zafundować sobie indywidualnie od razu padły dwie propozycje: falafel i shakshuka. Oczywiście zaskoczeni nową potrawą wybraliśmy ta drugą. Nikt nie chciał nam wyjaśnić co to tak dokładnie jest, więc byliśmy tym bardziej podekscytowani.

 Pierwsza część lokalu DR SHAKSHUKA :)
 Powiesili tu chyba wszystko, co udało im się znaleźć.
 Widziałam dużo metalowych sprzętów kuchennych, więc wszystko się zgadza.
Drzwi prowadzące z pierwszej części do tej, w której my siedzieliśmy.
 Menu w formie obrazka-tacki.
 Na początek uraczono nas wodą z cytryną, limonką i miętą. Wiedziałam, że będzie pyszna, bo parę razy piłam ją w przydrożnej budce.
 Wniesiona shakshukę, która okazała się jajkiem sadzonym smażonym z pomidorami, papryką, cebulą i czosnkiem. Podana na niewielkiej patelni (wyeksploatowanej maksymalnie) i zdjętej prosto z pieca. Moja porcja miała dodatkowo jeden malutki kawałek mięsa. Danie bezmięsne- 30 zł. Moja porcja- 35 zł. 
Wszystko zniknęło w okamgnieniu. Shakshuka nie była daniem najwyższych lotów. Piekielnie ostra, zupełnie bez smaku, przypalona do granic możliwości, w moim przypadku oszukana ilość kurczaka.   
Mój tato robi shakshukę w domu, pod tajemniczą nazwą jajecznica z pomidorami i papryką i jest ona nadal moim numerem 1 :)
 Dostaliśmy na próbę talerzyki kuskusu z przecierem pomidorowym. 

 Ostrą shakshukę zagryzaliśmy pysznym, świeżym chlebem, który smakował zupełnie jak polski chleb.
 Po jedzeniu. Forma podania kolacji była jak najbardziej na plus.
Kuchnia prawie na wolnym powietrzu.
 Nasza 'sala’ była tak naprawdę wybrukowaną drogą między dwoma kamienicami. Palmy imitują trzecią ścianę.
 W drugiej ścianie było wejście do toalety i składziku.
 Czwarta strona to wyjście na ulicę zastawione budką lotto.
 Żydówki nie potrafią spędzić ani minuty bez swoich iPhone’ów.
 Stanowisko do podmywania.
Dach, czyli płachta rozwieszona między budynkami. Bardzo fajne miejsce. Długo nie byliśmy świadomi tego, że siedzimy na dworze. 
Po wyjściu trafiliśmy do sklepu ze słodyczami, a że koleżanka miała akurat urodziny postanowiliśmy kupić jej jakiś drobiazg. Ja utknęłam przy stoisku z żelkami.

 Dopiero teraz zauważyłam, że w lewym górnym roku są 'jajka sadzone’ :)