Mój najlepszy pomysł na czas zarazy? Robienie idiotycznych selfie ze wszystkimi możliwymi filtrami świata, pieczenie chleba, niejedzenie cukru, laserowa korekcja wzroku, rzucenie bardzo dobrze płatnej pracy w turystyce i przeprowadzka na inny kontynent! Prawie wszystko polecam, Paulina Muszyńska.
W tym roku wszystko miało być takie piękne. W Gambii było ekstremalnie ciężko, ale otworzyła mi drogę do awansu, więc nic złego na temat Uśmiechniętego Wybrzeża nie powiem. Awans miał być równocześnie wielkim powrotem do Turcji, a kto jest tu ze mną trochę dłużej ten wie, że Turcja to moje ukochane miejsce na świecie i oddałabym wszystko, żeby stanąć przed Hagią Sophią, zjeść künefe i wskoczyć do lazurowej wody Morza Egejskiego. Nic z tych rzeczy się jednak nie wydarzyło i chociaż wyjazd do Turcji był już bardzo blisko, to jednak musiałam powiedzieć NIE. Pięć miesięcy nicnierobienia zweryfikowało moje plany. Tak, NICNIEROBIENIA, bo nie odnalazłam siebie, nie napisałam e-booka i nie wspierałam nikogo na Instagramie. Dla osoby, która nigdy nie siedzi w jednym miejscu, a jej praca polega na ciągłym kontakcie z ludźmi, która co sześć miesięcy przeprowadza się do innego kraju i pokazuje jego zakątki innym nie był to łatwy czas. Na szczęście z pomocą przyszła historia miłosna, która sprowadziła mnie do Krainy Faraonów i tak od miesiąca przechadzam się ulicami Kairu i cieszę się każdym sokiem z mango, osiołkiem i każdą napotkaną makabryłą (a tych jest tutaj zatrzęsienie).
Nigdy nie powstał na ten temat żaden wpis, ale miałam już okazję mieszkać i pracować w Egipcie. Od tego czasu minęły już prawie 3 lata, a ja dalej nie jestem w stanie wyrazić swojej opinii na temat tego kraju. Mieszkałam wtedy w Hurghadzie, ale docelowo pływałam statkiem pasażerskim po Nilu, co uważam za jedną ze wspanialszych przygód życia! Nil i tamtejsze zachody słońca kocham całym sercem, prawie tak samo kocham trasę z Luksoru do Asuanu, a Kair jest dla mnie ekwiwalentem Stambułu. Opinię na temat mieszkańców pozostawię dla siebie, bo jest duża szansa, że zwyczajnie źle trafiłam, więc nie będę generalizować, ale co do zabytków oraz fotografowania spokojnie mogę powiedzieć, że jestem w raju.
Miesiąc temu myślałam, że trochę ten kraj znam i nic mnie nie zaskoczy, ale okazało się, że moja pamięć jest bardzo krótka i/lub nie wyłapałam wszystkiego, bo co minutę szerzej otwieram oczy i nie dowierzam. Zawdzięczam to też lokalizacji, w której mieszkam, bo daleko jej od turystycznego czy instagramowego spotu. Panuje tu raczej uroczy folklor, w którym koń dowozi arbuzy, chleb leży na ulicy, a po angielsku nie mówi nikt.
Co słychać w Egipcie?
Mieszkanie
Mieszkania mieliśmy do tej pory dwa. Pierwsze było z Bookingu i nie zapomnę go już nigdy! Zastanawialiście się kiedyś jak by to było, gdyby ktoś zamknął Was przypadkiem w muzeum? No to ja już wiem! Pomieszczeń tyle, że do części nawet nie weszłam, pomarańczowe ściany kontrastujące z zielono-złotami kolumnami, fotele, foteliki, szezlongi, szezlądziki, lampy, lampeczki, masa obrazów, zawieszek, jeden stół zastawiony popielniczkami, wszędzie serwetki, ceraty i 2 cm kurzu, klimatyzacja tylko w jednym pomieszczeniu, reszta mieszkania rozgrzana do czerwoności, no i taras… Taras marzenie, wspominamy go do tej pory, bo tam przenosiliśmy życie po zmroku popijając drinki, kręcąc timelapsy i czekając na wschód słońca. Za tarasem tęsknimy bardzo!
Natomiast mieszkanie numer dwa, czyli to obecne, to już inna bajka. Trafił nam się penthouse (hehe) na dziewiątym piętrze betonowej bryły, z widokiem na 3 boiska do piłki nożnej i jednostkę wojskową. Tutaj jest już zdecydowanie skromniej, a z luksusów mamy tylko złote kanapy i równie złote koraniczne obrazy na ścianach. Bardzo luksusowe były również wszelkiego rodzaju szmaty, folie i ceraty rozścielone na stołach, komodach, półkach i lodówkach, ale ja jestem skromna dziewczyna, nieprzyzwyczajona do takich warunków, więc czym prędzej się ich pozbyłam. I nie, nie było to wyłożone na czas poszukiwania nowych lokatorów, tutaj tak się mieszka i do tej pory znajduję w kuchni zakamarki wyklejone reklamówkami z supermarketu.
Jedzenie
Nigdy nie miałam w zwyczaju jadać typowych egipskich śniadań, bo jedzenie dla turystów zawsze wygląda trochę inaczej, więc koncentrowałam się na soku, jajku i serze. Czasami zamawiałam falafele, od czasu do czasu ktoś namówił mnie do spróbowania jakiejś warzywnej pulpy, ale nigdy nie zapałałam do niczego wielką miłością. I w tej materii, Moi Drodzy, nic się nie zmieniło! I jak na złość codziennie, z ogromną „przyjemnością” zajadam się puree ziemniaczanym o posmaku wody z rzeki z lekką nutką chloru, obowiązkowo jest pasta fasolowa, bakłażany w kilku odsłonach (grillowane na ostro, których jedzenie boli oraz pasta z tahini, która nawet daje radę), falafele nakładane rękami z wielkiej miski stojącej przy wejściu do lokalu oraz tłuste buły wypchane cebulą i pomidorami. Do tego wszystkiego kuchnia serwuje pokrojone na kawałki pomidory i ogórki oraz chleb, który odświeżamy na kuchence gazowej. Na koniec, żeby wspomnienie śniadania było znośne kroje największe mango świata i odliczam do kolejnego wybitnego posiłku.
Moją zmorą było zawsze koshari, czyli jeden z dziwniejszych wymysłów Egiptu. Bo jak połączenie różnych kształtów makaronu, ryżu, soczewicy, ciecierzycy, kolendry, sosu pomidorowego, sosu czosnkowego i prażonej cebuli może smakować dobrze? To nawet nie brzmi dobrze! A jednak tu się pomyliłam, bo w dobrej ulicznej knajpie koshari można się zajadać i jeszcze prosić o dokładkę!
Z kulinarnych doznań miesiąca na pochwały zasługuje również wspaniały deser, który zaserwowała mama – makaron z mlekiem i cukrem oraz mombar, czyli jelitka nadziewane ryżem z przyprawami i smażone na głębokim tłuszczu.
A na listę zakazanych dań i to od razu najwyższy stopień podium, ex aequo, wskakują również specjały mamy – płucka, żołądki, wątróbki, móżdżki, skóry i co tam jeszcze u tej krowy znaleziono. Był to dla mnie bardzo ciężki wieczór, podczas którego moja twarz wielokrotnie przybierała zielonkawy kolor, a do oczu napływały łzy. Nie jestem z tego dumna, ale poddałam się już przy drugiej próbie, kiedy do ust włożono mi fantastyczne, aromatyczne płucko. Najgorsze było jednak to, że na kolację przybyło dwadzieścia osób i wszyscy z ekscytacją patrzyli jak bardzo mi smakuje… Tej próby zdecydowanie nie przeszłam!
Śmieci
Chyba każdy wie, że Egipt nie należy do najczystszych miejsc. Tylko ja noszę przez dwie godziny pustą butelkę, żeby wyrzucić ją do kosza, którego najczęściej nie znajduję, więc nie pozostaje mi nic innego, jak skorzystać z kupki śmieci, którą już ktoś wcześniej usypał. Pół biedy taka sterta śmieci, bo te jednak ktoś tu zbiera, ale plastiki lecą z rozpędzonych samochodów, wszystko rzuca się pod nogi, a moimi ulubionymi „wysypiskami” są te ukryte za murkami lub w szczelinach między budynkami. Moje blokowisko jest opłukane z piasku i czyste tylko do żywopłotu, a dalej – róbta co chceta. Bardzo chciałbym przerzucić się na wodę z kranu, nawet próbowałam przetrwać na takiej tydzień, ale czy ciepła czy zimna jest obrzydliwa i pijąc ją wyobrażałam sobie krystalicznie czyste wody Nilu, która jest moim zdaniem źródełkiem zasilającym wszystkie mieszkania. Od czasu mojego wyzwania lodówka jest podzielona na dwie części – jedna z moimi butelkami sklepowymi, druga ze schłodzoną kranówą. Żebym się broń Boże nie pomyliła!
A zaraza podwaja tylko ilość śmieci. O maseczkach walających się po ulicach słyszał już każdy, ale tutaj wymyślono doskonałe rozwiązanie dla przenoszenia się bakterii poprzez talerze i sztućce. I zamiast mycia niektóre restauracje podają wszystko w plastiku, a nawet jeżeli trafi się metalowy widelec, to będzie szczelnie zapakowany w folię. Życzysz sobie świeżo wyciskany sok do kolacji? Zapewne dostaniesz dwie rurki w jednym kubku, bo tak lepiej wygląda.
Na zakupy chodzę zawsze uzbrojona w Google Translator i materiałowa torbę. Śmieje się już ze mnie chyba każdy. I to nie z powodu mojej żenującej postawy językowej, a właśnie z mojego wymachiwania rękami, że kolejnego wora to ja jednak nie chce. Zawsze znajdzie się produkt, który wymaga osobnego opakowania, bo jak ja to sobie wyobrażam, żeby papier toaletowy był obok sera? Tak się nie da. I mimo tego, że bardzo ich wszystkich bawię, odniosłam już na polu ekologii dwa spektakularne sukcesy, bo od tygodnia właściciele dwóch sklepów nawet nie patrzą w kierunku reklamówek, kiedy podchodzę do kasy z zakupami!
Rozrywki
W takim upale niestety ciężko o jakiekolwiek szczególne rozrywki. Do zachodu słońca raczymy się klimatyzacją, wiatrakiem i szczelnie zaciągniętymi zasłonami. Po zmroku staramy się wychodzić na spacer po okolicy albo pojechać taksówką do innej dzielnicy, żebym jednak zobaczyła trochę świata. Wyszukujemy najfajniejsze dachowe bary, chociaż o te o dziwo trudno, a nawet jeżeli są, to bez rewelacyjnych widoków. COd czasu do czasu organizujemy też wypady po alkohol, bo z tym też nie jest tu tak łatwo – albo znajdziesz dedykowany sklep albo kupujesz spod lady (co nam się jeszcze nie udało). Najmniej lubianą przeze mnie atrakcją są centra handlowe, w których jest zazwyczaj cały Egipt. Tabuny ludzi z rozkrzyczanymi dziećmi i torbami pełnymi zakupów. Ja uciekam z krzykiem, oni świetnie się bawią. Można i tak. Wolę jednak ten czas spędzić siedząc na ulicy lub w przydrożnej knajpie, popijać sok i przyglądać się wszystkiemu i wszystkim dookoła.
Mimo całej mojej sympatii od jednej rzeczy nie ucieknę, choćbym nie wiem jak się starała – piłka nożna. Dawno nie ładowano we mnie takiej ilości meczy! Liga Mistrzów była świetna, bo wychodziło się do restauracji z wielkim telebimem i miałam okazję krzyczeć ROOOOBBEEEEERTTTTT, gdy tylko na ekranie pojawiał się Bayern, ale teraz czasy się zmieniły i nadeszły czasy ligi egipskiej. Mam wyjątkowe szczęście, bo na czas kwarantanny odwołano wszystkie mecze, które teraz są nadrabiane, więc od rana do wieczora słyszę wybitnych arabskich komentatorów. Mają tak bardzo rozbudowane słownictwo, że nawet taki ignorant jak ja rozumie o czym mowa. A jeżeli zatęsknię za piłką z telewizora, pamiętacie, że mam widok na boiska? No właśnie… zawsze mogę sobie otworzyć okno i popatrzeć na kopiącą młodzież.
Właśnie zaczął się mój drugi miesiąc w Kairze. Zacznę go od kupienia blendera i przedłużenia wizy turystycznej. Do usłyszenia!