Następny przystanek: budka z żarciem. Ulubiona potrawa poimprezowa- pilav nohut, czyli ryż z ciecierzycą. Tutaj z keczupem i sowitą porcją pieprzu. Dostępna jest też wersja ze smażoną piersią kurczaka porwaną na kawałki przez zwinne paluszki mistrza. Do tego można zamówić ayran, zazwyczaj o konsystencji wody, o bliżej niezidentyfikowanym smaku.
Backgammon z widokiem na Bosfor. My wykorzystaliśmy to miejsce, żeby zjeść obiad. Na szczęście obyło się bez sensacji (tych w postaci krzyczących bach i tych zapachowych).
W ciągu roku uzbierałam chyba 5 zdjęć, na których nie wyglądam kiepsko. To chyba jedno z nich, prawda, prawdaaa? :)
Nie wyrzucajcie skorupek po jajkach! Wystarczy dołożyć patyczek i piękna ozdoba okienna gotowa!
W końcu zaczęliśmy się wspinać na wzgórza.
Wąskie uliczki i bogate domostwa.
Czasami też wąskie uliczki i rozpadające się domostwa.
Mam zakaz robienia takich zdjęć, bo nie daj Boże ktoś zobaczy i pomyśli, że Stambuł to rozsypująca się wieś i dzicz, w której nie ma nic do oglądania i nie warto tu przyjeżdżać. W związku z zakazem zdjęcie oczywiście na przekór zamieszczam i informuję, że jest zupełnie inaczej, a brzydkie miejsca można znaleźć wszędzie.
W koncu znalazłam drzewo granatowe. Nawet teraz patrząc na zdjęcie dziwnie się czuję widząc te owoce na drzewie, a nie w kartonie na bazarku.
Przypadkiem trafiliśmy na posiedzenie kotów.
Okazało się, że jest ich mnóstwo, ale nie udało mi się ich wszystkich objąć. Siedziały i patrzyły grupami w te same miejsca. Bez ruchu.
Pod most już niestety nie doszliśmy.
Zrobiliśmy sobie za to świetne wspólne zdjęcie.